Trójwymiarowe litery ułożone w słowo perfectionism

Perfekcjonizm: przekleństwo czy objaw wysokich standardów? [#070]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 17 min

„Perfekcjonista od dziecka słyszy, że stać go na więcej, że jeśli coś robi, to ma robić bardzo dobrze albo wcale. Dorośli prymusi sami podnoszą sobie poprzeczkę, biorą na siebie coraz więcej obowiązków, pracują do późna, a i tak nie są zadowoleni z efektów, bo przecież mogłoby być lepiej.” Cytując Malwinę Huńczak zapraszam Cię na odcinek o tym, czy perfekcjonizm to przekleństwo, czy może jednak objaw wysokich standardów?

Posłuchaj odcinka i zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Problemy z koncentracją?

Zapisz się na mailing
Darmowe lekcje o skupieniu. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku

Czym jest perfekcjonizm?

Zanim odpowiemy sobie na tytułowe pytanie, to warto odpowiedzieć sobie na pytanie: czym w ogóle perfekcjonizm jest? Według Słownika Języka Polskiego jest to dążenie do osiągnięcia doskonałości w czymś, często przesadnie. Ale też: stanowisko etyczne przyjmujące doskonałość osobistą za najwyższe dobro moralne.

W Wikipedii z kolei – jeśli potraktujemy ją jako akceptowalne źródło – to przeczytamy, że nadmierny perfekcjonizm jest w psychologii czasem nazywany dewiacją, która praktycznie uniemożliwia nam normalne funkcjonowanie. Ja o sobie w sposób świadomy nigdy nie myślałam w ten sposób, że perfekcjonizm to jest o mnie, bo przecież w niektórych obszarach potrafię odpuścić, robię błędy, miewam bałagan. Ale w pracy ja lubię jak jest na tip top i uważałam, że to dobrze. Co do zasady to jest dobrze, tylko ten perfekcjonizm ma różne oblicza.

W artykule, który możemy znaleźć na stronie Centrum Poznawczo-Behawioralnego Ad Rem przeczytamy, że perfekcjonizmie wcale nie chodzi o to, żeby być w 100% perfekcyjnym. Czy bycie w 100% perfekcyjnym w ogóle jest możliwe? Co to w ogóle oznacza?

Na stronie podają taką definicję, że jest to ciągłe dążenie do nieosiągalnych wręcz standardów – to jest jeden element perfekcjonizmu. Kolejny to jest ocenianie siebie, własnych wartości właśnie przez pryzmat tych standardów i w konsekwencji stosowania takiego podejścia doświadczanie negatywów tego podejścia i dalsze dążenie do tych standardów, mimo ponoszenia bardzo wysokich kosztów tego dążenia, na przykład zdrowotnych.

Jak bardzo moje podejście i myślenie o perfekcjonizmie było płytkie zdałam sobie sprawę, kiedy zaczęłam robić swoje własne produkty. Tutaj nawiązuję do poprzedniego odcinka, w którym opowiadałam o moich 10 błędach, które popełniłam, wydając swój pierwszy kurs online. Kiedy wpadła mi w ręce, a było to niedawno książka Malwiny Huńczak „Siła niedoskonałości. Dlaczego perfekcyjnie nie zawsze oznacza najlepiej”.

To było tak jakby ktoś mi w domu okna umył – zaczęłam dostrzegać pewne rzeczy, zobaczyłam pewne rzeczy wyraźniej i one mnie wręcz uderzyła. Malwina Huńczak pisze, że „perfekcjonista zawsze chce być najlepszy we wszystkim co robi, stawia sobie bardzo wysokie wymagania, które nie zawsze są realne i możliwe do spełnienia. Dominującą emocją dla takiej osoby jest odczuwanie strachu przed porażką w ważnych aspektach życia.”

Jak bardzo to ostatnie zdanie jest o mnie, to nawet nie wiem jak to opisać. Bardzo cieszę się, że doceniona została przez Was dokładność i szczerość, która była w Waszym odbiorze w poprzednim odcinku – w tym, w którym opowiadałam o moich błędach.

Na tym mi zależy, dlatego posłużę się i w tym odcinku najlepiej znanymi przykładami, czyli własnymi. Wiem też, że z takich przykładów można najwięcej wyciągnąć. One czasami skłaniają do własnej refleksji, kiedy ktoś się czymś dzieli, dlaczego nie?

Moje pierwsze wspomnienie z perfekcjonizmem

Kiedy zaczęłam zastanawiać się, czytając książkę Malwiny Huńczak o tym, jakie pierwsze wspomnienie z dzieciństwa mam, które z tym perfekcjonizmem by się wiązało, to jest uczęszczanie na zajęcia karate. Część z Was wie, że jako nastolatka trenowałam zawodowo karate – jeździłam na zawody, gdzie były konkurencje i jakaś rywalizacja. Parę medali stamtąd przywiozłam. Nie była to moja pierwsza przygoda z karate. Pierwszy raz na zajęcia karate trafiłam, kiedy miałam jakieś 7-8 lat. Jakaś wczesna podstawówka.

Powiem szczerze, że mam bardzo żywe wspomnienia z tamtego czasu. Oczywiście, że one mogą być twórcze, bo pamięć potrafi być twórcza. Mówię jak pamiętam. Mówię, co jest w mojej głowie. Trafiłam na te zajęcia. Byłam podekscytowana, ale byłam przerażona i zniechęcona tym, że wszyscy umieją, a ja nie umiem.

Tak, to jest wręcz absurdalne, bo to były moje pierwsze zajęcia karate i ja nie miałam skąd umieć tych rzeczy. Już wtedy jako takie małe dziecko miałam w sobie coś takiego, że ja powinnam już to umieć, że ja chcę to umieć. Nie potrafiłam znieść tego uczucia, że ja się po prostu muszę nauczyć, że to wymaga czasu, że to jest proces.

Skąd się w nas w ogóle bierze takie podejście to jest dosyć szeroki temat i myślę, że poruszę go w innym odcinku. Dzisiaj chcę się skupić na trochę innych aspektach perfekcjonizmu, ale na pewno do tego wrócimy. Z perspektywy czasu to jest naprawdę absurdalne.

Myślę, że moja historia z karate mogłaby zupełnie inaczej wyglądać, gdybym wtedy nie miała takiego odczucia i ostatecznie nie chciała zrezygnować z tych zajęć. Na wielu zajęciach ja się tam nie pojawiałam, ponieważ to uczucie było dla mnie tak przytłaczające, tak miażdżące wręcz, że nie dałam rady.

Możesz się teraz zastanawiać, jak to się stało, że jednak to karate zaczęłam trenować? Historia bardzo ciekawie zatoczyła koło, ponieważ w miejscowości, w której ja chodziłam do gimnazjum otworzyłam sekcję karate, grupę karate dla osób zupełnie początkujących. Wylądowały tam dosłownie osoby takie jak ja, które umiały nic.

Startowaliśmy wszyscy z jednego poziomu i to już dla mnie była zupełnie inna sytuacja, bo widziałam, że wszyscy inni się uczą. Nie wiem jak było w tamtych czasach albo jest teraz, kiedy człowiek chce zacząć trenować jakieś sztuki walki albo tego typu sport, natomiast w tamtych rejonach, za których ja podchodzę, to do tamtego klubu, kiedy miałam 7 lat po prostu się przychodziło i dołączyło się do tych dzieciaków czy dorosłych osób, które już były.

To były osoby na różnym poziomie. Były też początkujące osoby. Były osoby, które miały niebieski, brązowy pas – to już są bardziej zaawansowane osoby. W tym stylu karate, który ja trenowałam to niebieskie i brązowe pasy były przed czarnym. Przekrój umiejętności był różny. Oczywiście ja jako 7-latka nie potrafiłam spojrzeć na to, że też jest parę takich łebków jak ja, którzy się dopiero uczą.

Ja już chciałam być, jak te osoby bardziej zaawansowane i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. To jest przykład perfekcjonizmu zorientowanego na siebie, czyli ja to wymagam od siebie. Paul Hewitt i Gordon Flett to są kanadyjscy psychologowie, którzy badają zjawisko perfekcjonizmu i wyróżniają jego trzy rodzaje – zorientowany na siebie, zorientowany na innych, czyli ja stawiam wysokie wymagania, ale innym osobom, nie sobie i uwarunkowany społecznie, czyli związany z wiarą, że to inni wymagają od danej osoby doskonałości.

Taka osoba żyje w przekonaniu, że tylko dzięki innemu wykonaniu zadań może zyskać akceptację, może zostać przyjęty w danej społeczności. Ten trzeci typ perfekcjonizmu to jest coś, co ja zauważyłam, czytając książkę Malwiny Huńczak – coś, co idealnie wpasowuje się we mnie pracującą nad Akademią Skupienia.

W poprzednim odcinku opowiadałam, że jednym z błędów był bardzo wysoki poziom presji wewnętrznej, którego ja się zupełnie nie spodziewałam. Tam zauważyłam, że moja głowa tak pączkuje różne myśli wokół tego tematu – czy to się ludziom spodoba, czy to odpowiada na ich potrzeby, a co będzie jeśli nie, a może to jest do bani. Część z tych myśli jest naturalna, że się człowiek zastanawia, że człowiek chce dla tych swoich kursantów i kursantek dobrze. To jest normalne!

Gdzie jest granica?

Pytanie – gdzie jest ta granica, kiedy to jest jeszcze zdrowe i normalne? A kiedy to się staje chore i w pewnym sensie tłamszące? Czy jest tak, że ten perfekcjonizm jest zawsze zły? No nie. Trafiłam kiedyś na taką dyskusję w sieci, że tylko perfekcjonizm ma rację bytu, bo inaczej zachęcamy ludzi do bylejakości. I znów – między bylejakością a nierealnymi standardami jest bardzo duża przestrzeń. To nie jest albo albo. Szczególnie jeśli spojrzymy na koszty, które człowiek poniesie w niezdrowym perfekcjonizmie, do tego jeszcze nawiążę.

Malwina Huńczak w książce „Siła niedoskonałości. Dlaczego perfekcyjnie nie zawsze oznacza najlepiej” rozróżnia perfekcjonizm na zdrowy i niezdrowy. To trochę nam podpowiada, gdzie jest ta granica, gdzie jest jeszcze dobrze dla nas, a gdzie już to przestaje być użyteczne.

Zdrowy i niezdrowy perfekcjonizm

Cechy zdrowego perfekcjonizmu to zorganizowanie, sumienność, wysoka motywacja, wysokie standardy w pracy, ambicja, traktowanie niepowodzeń jako okazji do nauki, wysoka samoocena, ustawienie celów w granicach swoich możliwości, czerpanie radości nie tylko z osiągania celu, lecz także z procesu dochodzenia do niego.

A cechy niezdrowego perfekcjonizmu to: strach przed krytyką, niepodejmowanie się nowych zadań w obawie przed porażką, postrzeganie niepowodzeń jako dowodu na bezwartościowość swojej osoby, niska samoocena, wyznaczanie celów irracjonalnych i niemożliwych do osiągnięcia, koncentracja tylko na osiągnięciu najlepszego wyniku, brak radości z procesu dochodzenia do celu i brak zadowolenia z osiągniętych celów i poczucie zmęczenia.

I wiesz co, ja widzę siebie w każdym z tych perfekcjonizmów. Zauważam, że on potrafi być kontekstowy. To znaczy, że nauczyłam się już w pewnych obszarach zdrowszego podejścia, ale w innych: gdzie tam! Widzę, że sama świadomość tego, że mam tendencje do niezdrowego perfekcjonizmu, do żyłowania, poprawiania czegoś, patrzenia na wyniki – ta świadomość nie zawsze wystarczy, żeby tak realnie zmienić sposób myślenia.

W pewnych obszarach potrafię już zdrowiej podejść, ale jeszcze do niedawna miałam skrajny moment w swoim życiu do takiego poczucia, że nawal w absolutnie każdym aspekcie życia. Że nie chodzę odpowiednio dużo z psem, ze programuję za wolno, że w moich ćwiczeniach za mało z siebie daję, że nie ogarnęłam sobie jeszcze reklam w mojej działalności internetowej i mniej osób dostaje informację o tym, że może kupić ode mnie jakikolwiek kurs, że za mało czasu poświęcam znajomym, że jestem kiepską żoną itd.

Po prostu nie potrafiłam znaleźć żadnej roli życiowej, z której ja byłabym zadowolona. Powiem Ci, że to jest naprawdę bardzo ciemne miejsce, w którym nie chce się być. A zwróć uwagę, że to wynika z takiego przekonania, że ja w każdej tej roli powinnam być jakaś perfekcyjna, jakaś idealna. Zawsze tę poprzeczkę człowiek sobie podnosi – świadomie lub nie.

Jak sięgam do przeszłości – być może Ty też masz takie doświadczenia ze swojej przeszłości albo nawet z teraźniejszości – że uczone jesteśmy nagradzania za wynik, za efekt. Owszem, to ma sens, bo robić coś, co nie daje żadnego efektu, to taka robota jak krew w piach.

Problem w tym, że pomija się proces i wysiłek, który my wkładamy w osiągnięcia danego celu, w dojście do pewnego efektu. A to, co ma sens to uczenie się – z mojej perspektywy – że proces można modyfikować, żeby do tego celu jednak dojść, kiedy coś nie idzie po drodze.

Ale przez skupienie się na samym celu, na samym wyniku, na samym rezultacie bardzo trudno jest analizować drogę. To trochę jak taki koń biegnący z klapkami na oczach – biegnę gdzieś, ale nie widzę tej drogi. Zobacz jak było w szkole – ocena na koniec semestru, ocena na świadectwie na koniec roku, wynik z testu na koniec podstawówki czy kiedyś w gimnazjum, wynik z matury. Teraz w pracy ocena roczna, wynik twojej z całego roku.

Od razu uprzedzam, że ja nie wiem jak miałby funkcjonować inaczej system edukacji w Polsce, bo to nie mi płacą za wymyślanie go. Wiem, czego ja się z niego nauczyłam i czego nie – nauczyłam się chorobliwego wręcz skupiania na wyniku. W takim też otoczeniu funkcjonowałam jako dziecko. Mówię o takim przesiąknięciu wręcz tym podejściem i tym nastawieniem na wynik.

Nie nauczyłam się patrzenia na drogę

Nie nauczyłam się za to patrzenia na proces, patrzenia na drogę. Wtedy bardzo dużo niuansów tej drogi jest zupełnie niezauważalnych. Patrzymy daleko na horyzont, jakbyśmy mieli to porównać do wycieczki albo faktycznego chodzenia. Patrzysz na horyzont, na daleki punkt, do którego chcesz dość, a nie widzisz co leży pod Twoimi nogami.

Nie patrzysz na swoje stopy. Nie patrzysz, że mijasz jakieś piękne widoki i jakieś piękne rzeczy. To jest jak trochę życie w zawieszeniu. Pozwolę sobie tutaj nawiązać do odcinka, w którym wspomniałam o tzw. schemacie „jak tylko” – jak tylko coś się wydarzy, to odpocznę. Jak tylko coś się wydarzy, to będę miała czas na hobby. Bardzo mi się tu wiążą te tematy w głowie.

Mam teraz 32 lata i ciągle uczę się innego podejścia. Ten ostatni rok pokazał mi, jak bardzo jest trudno tym nowym myśleniem wyplenić stare. Nawiązując do tytułowego pytania: czy to przekleństwo, czy to wysokie standardy? Jak już się zapewne domyślasz – to zależy.

Myślę, że żeby odpowiedzieć sobie samodzielnie na pytanie, jak to jest u Ciebie, jak to jest u każdego z nas, to warto przyjrzeć się tym cechom zdrowego perfekcjonizmu i tym cechom niezdrowego perfekcjonizmu, który podaje m.in. Malwina Huńczak w swojej książce i zobaczyć, jak my się z tym czujemy.

Ona mówi, że perfekcjonizm jest pozytywny, kiedy potrafimy czerpać sytuację z dążenia do doskonałości, ale jesteśmy w stanie patrzeć na własne granice – potrafimy je rozpoznawać i zaakceptować. Te granice, które występują w danym momencie, czyli nie jestem w stanie w ciągu tygodnia zdobyć dużych kompetencji, które pozwolą mi coś zrobić inaczej.

Ale mogę coś w mniejszym zakresie zmienić teraz. Ale jeśli mamy nierealistyczne oczekiwania i nigdy nie jesteśmy usatysfakcjonowani z tego co robimy, ze swoich osiągnięć, to wtedy możemy mówić o perfekcjonizmie negatywnym.

Cytując: „Nawet jeśli udaje Ci się osiągnąć cel, to odczuwasz radość zaledwie przez chwilę i szybko zaczynasz go dewaluować, jednocześnie podnosząc poprzeczkę. Często myślisz: po prostu miałam szczęście albo to wcale nie było takie trudne, inni też to potrafią”. Przy „inni też to potrafią” zahaczamy przy okazji o fenomen oszusta, tudzież syndrom oszusta. W podcaście miałam bardzo fajną rozmowę z Oliwią Zaborowską na ten temat. Bardzo polecam tę rozmowę. Coś, co ściąga w dół.

Dzięki perfekcjonizmowi wychodzą super rzeczy

Ja nie mogę pominąć tego, że również dzięki temu niezdrowemu perfekcjonizmowi wychodzą super rzeczy, bo wychodzą. Czy ja jestem niezadowolona z tego, co osiągnęłam, kiedy ćwiczyłam karate? Oczywiście, że jestem zadowolona. Dla mnie to było wystarczające i miałam swój cel, który w tym karate osiągnęłam.

Nie chcę teraz bardzo głęboko wchodzić w tę historię, ale jestem zadowolona z tamtego czasu. Czy jestem zadowolona z tego, jak wypadła Akademia i z jakości tych materiałów? Oczywiście, jestem mega zadowolona! Chyba żebyście mnie spytali w jakimś momencie, gdzie mi fenomen oszusta puka do drzwi i kwestionuje jednak ten temat, ale to nie jest ten moment, kiedy nagrywam ten podcast. Jestem bardzo zadowolona!

Tylko czy koszt, który człowiek ponosi wjeżdżania niezdrowego perfekcjonizmu do życia jest adekwatny? Jak idziesz do restauracji i zachwycasz się daniem, rozkoszujesz się przyjemnością z jedzenia, doświadczasz fantastycznych, nowych smaków to jest fajnie. Tylko co z tego, jeśli teraz masz do zapłacenia tak wysoki rachunek w tej restauracji, że nie wystarczy Ci na życie do końca miesiąca i będziesz jeść chleb posmarowany nożem?

Mam wrażenie, że trochę tak jest z tym niezdrowy, perfekcjonizmem tak na dłuższą metę. Jedną z jego konsekwencji jest wyższy poziom dystresu. Dystresu, czyli – mówiąc kolokwialnie – szkodliwego stresu. Po drugiej stronie mamy eustres, czyli ten mobilizujący do działania.

Zwróć uwagę na mikrostresory

Samantha Boardman w swojej książce wspomina ze swojej pracy terapeutycznej, że spotyka osoby, który nie były w stanie wymienić ze swojego życia żadnego konkretnego doświadczenia, które miałoby doprowadzić do bardzo złego stanu psychicznego. A jak się okazuje, to nie jest tak, że wielkie, najtrudniejsze, przełomowe życiowe doświadczenia są źródłem największego stresu. Oczywiście, że są źródłem stresu. Tylko to, co jest niezauważalne i trochę pomijalne to są mikrostresory – drobne sytuacje, które według badań przeprowadzonych między innymi na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley kumulują się.

Jeśli nie mamy żadnych badań kompensacyjnych pozytywnych, to mikro stresory stają się źródłem dużego stresu. Zwróć uwagę, jak to może wyglądać w przypadku niezdrowego perfekcjonizmu. On może uderzać do naszych drzwi pierdyliard razy dziennie – w pracy, przy drobnych sytuacjach, ktoś ci coś powie, ty pomyślisz, że kurde, nie zrobiłam czegoś idealnie, w domu nie mam idealnego porządku, z psem nie chodzę tyle ile by mi się wydawało, że powinnam.

To potrafi się tak skumulować, że doprowadza po prostu do coraz gorszego stanu. Trudno mówić o dobrostanie, kiedy człowiek ciągle ma jakieś sytuacje, które doprowadzają go do mikrostresów, które potrafią się kumulować do większego stresu.

O tym, co możemy zrobić w przypadku niezdrowego perfekcjonizmu porozmawiamy sobie jeszcze w innym odcinku podcastu. Tutaj chciałam dać Ci wsad ze swojego doświadczenia i swoich przemyśleń i tej inspiracji z książki Malwiny Huńczak, żeby może trochę zastanowić się nad tym, jak my sami podchodzimy do perfekcjonizmu i czy on jest taki, że on faktycznie robi nam w życiu coś dobrego, czy jednak kurde, już przestaje być użyteczny?

Cechy tego zdrowego i niezdrowego perfekcjonizmu oczywiście znajdziesz w opisie do tego odcinka. Podobnie jak linki do wszystkich platform, na których podcast się znajduje. Między innymi YouTube i Spotify. Chyba że słuchasz na tych platformach, to już tutaj jesteś. A wspominam o nich, dlatego że na tych platformach można komentować. Ja jestem bardzo ciekawa, gdzie Ty widzisz siebie, jeśli chodzi o perfekcjonizm, jaki perfekcjonizm u siebie widzisz i jakie masz przemyślenia w tym temacie.

Jeśli tylko masz chwilę i ochotę, to daj mi znać – ja bardzo chętnie przeczytam, odpowiem. Po prostu pogadajmy, bo to jest temat dla mnie bardzo żywy, totalnie aktualny, nad którym sobie w głowie i nie tylko w głowie pracuję. Bardzo serdecznie dziękuję Ci za dzisiaj! Słyszymy się za 2 tygodnie!


Podobał Ci się odcinek?

SPRAWDŹ NEWSLETTER
Darmowe listy o produktywności bez spiny i organizacji życia w praktyce. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Zdjęcie: Milad Fakurian


Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej