Czy organizacja niszczy kreatywność i odbiera radość z życia? | Joanna Otmianowska [#080]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 41 min

Kiedy zaczynamy interesować się tematem produktywności, rozwoju, planowania własnych projektów po godzinach może się pojawić taka myśl, że fajnie, ale czy to takie zorganizowanie to nie odbierze mi spontaniczności? Czegoś takiego fajnego w życiu? Może tak, może nie. Na to pytanie starałam się odpowiedzieć wraz z pewną osobą, którą zaprosiłam do tego odcinka podcastu „Między Wskazówkami”. Rozmawiam dzisiaj z programistką, która pisze, robi bardzo dużo kreatywnych rzeczy i szuka sposobów na łapanie balansu między życiem mamy i realizacją wielu nowych pomysłów, które przychodzą jej do głowy. Mowa oczywiście o Joannie Otmianowskiej – zapraszam serdecznie do wysłuchania naszej rozmowy.

Posłuchaj odcinka i zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

Cześć Asia!

Cześć Monika!

Bardzo się cieszę, że kolejny raz słyszymy się w moim podcaście. Trochę jestem zaskoczona, że o dziwo, znowu temat kreatywności nam się przewija w tle. Ale chyba te nasze rozkminy się kręcą wokół tych tematów dosyć mocno.

Jest nam to pisane.

W międzyczasie trochę się u Ciebie zadziało, między innymi zaczęłaś nagrywać swój podcast.

Tak! I to prawie rok temu.

To znaczy, że się słyszałyśmy w moim podcaście dalej niż roku temu.

Ja we wrześniu wypuszczałam pierwsze odcinki, jest lipiec – zaraz będzie rok. Rozmawiałyśmy zdecydowanie wcześniej niż rok. [śmiech]

To jest szok dla mnie. Dlaczego zaczęłaś nagrywać podcast?

Myślałam o tym od dawna. Miałam wrażenie, że to będzie taki sposób komunikacji, w którym się odnajdę. Faktycznie tak jest. Niestety, życie. Dlatego bardzo średnio wychodzi mi regularność. Mam teraz 12 odcinków. Wczoraj i przedwczoraj nagrywałam nowe. Wychodzi, że to jest jeden odcinek na miesiąc, ale one wychodzą sezonami. Ja do siebie dopasowałam to. Zaczęłam nagrywać, bo jest to dla mnie forma, w której się dobrze czuję i mogę poruszyć wiele tematów. Mogę sobie trochę więcej niż w newsletterze powiedzieć, ale w trochę innej strukturze niż na stories na Instagramie. Mogę się trochę rozgadać, niekoniecznie chciałabym to wszystko spisać. To jest luźniejsze niż newsletter, troszkę bardziej formalne czy bardziej zaplanowane niż stories na Instagramie. To jest coś, co ja mogę robić asynchronicznie. To było dla mnie ważne, że mam jakiś temat, mogę sobie nagrać. Teraz nagrywam sezonami czyli sobie najpierw pracuję nad notatkami, a potem siadam 1-2 dni i wszystko nagrywam, jak mam możliwość.

Wyłapałam, że chciałabyś, żeby to było bardziej regularnie albo myślałaś, że będzie bardziej regularnie. Nagrywanie czegoś grupami i wypuszczanie i średnio wychodzi Ci jeden w miesiącu, to dla mnie jest pewną formą regularności. Jakieś statystyki mówią, że średnio ludzie odpalają po trzecim odcinku, jak myślą o podcaście i zaczynają coś z tym robić.

Podobno po drugim bardzo dużo odpada. Bardzo dużo podcastów nie dochodzi do trzeciego odcinka.

Jak jest dwanaście to już jest WOW.

Ja miałam takie założenie, że nagram pięć i zobaczymy. Nie wypuszczałam pierwszego odcinka, póki nie miałam pięciu nagranych. To było dla mnie mega frustrujące i to było dla mnie bardzo duże ćwiczenie cierpliwości, bo ja nie chciałam wypuścić jednego i potem wpaść. A wiesz w jaki sposób działam zazwyczaj – ja już miałam ten odcinek i chciałam go wypuszczać. A tak naprawdę dwa miesiące zajęło mi dogranie tych kolejnych pięciu. Czyli plus te wszystkie rzeczy typu ogarnięcie w jaki sposób mam to w ogóle wypuścić, jak to mam obrabiać, w czym mam to robić, wymyślenie okładki, nazwy, opisów itd. To wszystko zajęło czas. Ja cały czas byłam wtedy na macierzyńskim, więc to robiłam zrywami – tu 20 minut, tu 30 minut. Miałam wrażenie, że milion lat pracuję nad tym podcastem i nikt nie może tego zobaczyć, bo ja cały czas coś tam dzióbię. Ale sobie założyłam, że pierwszy odcinek pójdzie najpierw do takiej grupy, która się zgłosi, żeby przesłuchać i dać mi feedback – dzięki temu wiedziałam co poprawić w tych kolejnych. Jak już miałam to wszystko zebrane, wdrożone, to wtedy wypuszczałam resztę. Później próbowałam nagrywać na bieżąco, a to się nie sprawdziło – potem zaczęłam z sezonami. Teraz jestem w trakcie nagrywania trzeciego sezonu.

Na bieżąco to znaczy, żeby mieć większą regularność?

Tak. Wychodzi on raz na tydzień, to ja sobie raz w tygodniu nagrywam. Niestety, przy dwójce małych dzieci to okazało się bardzo nierealne, bo nie jestem w stanie przewidzieć, że w danym tygodniu będę miała czas na nagranie, na złożenie tego, na wymyślenie, zrobienie notatek itd. Przerzuciłam tą pracę na trochę inny system.

W takiej sytuacji, jak Ty masz poziom losowości różnych zdarzeń codziennych – kojarzę, że też masz konspekty, masz wcześniej przemyślane tematy, a nie siadasz i gadasz, co sobie akurat wymyślisz, bo wtedy zupełnie to nagrywanie by wyglądało inaczej. Jak u Ciebie wygląda cały ten proces od wykluwania się pomysłu w głowie poprzez zrobienie konspektu do tego, że usiądziesz i go faktycznie nagrasz, że masz na to przestrzeń. Czy tam jest poziom organizacji jakiś? Jak to się ma?

Jest poziom organizacji, ale jest też bardzo duża losowość. Organizacja polega na tym, że ja staram się zapisywać wszystko, co przychodzi mi do głowy. To jest jedna z moich głównych zasad, które mam. Nie zostawiam sobie niczego w głowie i nie liczę na to, że zapamiętam. Ja wiem, że nie zapamiętam. Mam małe dzieci, ogarniam różne rzeczy, teraz będę wracać do pracy, mało śpię. Nawet jak wydaje mi się, że to jest super fajna, ważna rzecz i na pewno ją zapamiętam, to zupełnie na tym nie polegam. Wszystko co przychodzi mi do głowy, to od razu wrzucam do todoista. Zazwyczaj mam telefon pod ręką i tam nie trzeba nic edytować, tylko wrzucam sobie. Czasem mam problem z rozpoznaniem o co mi chodziło, ale staram się zapisywać w taki sposób, żebym wiedziała losowe słowa.

Proces jest taki, że ja sobie to zbieram. Potem staram się znaleźć czas, żeby to w jakiś sposób uporządkować. Mam różnego rodzaju banki pomysłów w moim systemie notatek i tam sobie to umiejscawiam. Czasem przychodzi mi pomysł do głowy i ja nie wiem w ogóle jaka forma będzie dobra – czy ja będę chciała napisać newsletter, czy ja bym chciała napisać coś dla mnie, czy ja chcę nagrać o tym podcast, czy chcę sobie to przemyśleć i jakoś uporządkować swoje myśli. Potem staram się w tym moim systemie notatek to poukładać. Teraz sobie ustalam: dobra, chciałabym wymyślić, co będzie w kolejnym sezonie podcastu, to siłą rzeczy się na tym skupiam.

Mam taki tydzień, że sobie chodzę i mówię: dobra, co bym chciała poruszyć. Wymyśliłam sobie, że pierwszy sezon podcastu to będą takie zajawki tematów, które chciałabym rozwinąć w kolejnych sezonach. Dlatego był taki miszmasz. Były notatki, macierzyństwo, eksperymentowanie, mentalne fikołki, bo chciałam pokazać o czym chcę mówić, potem rozszerzać te tematy, a drugi sezon zdecydowałam, że będzie od oduczaniu i uczeniu się. Potem zbierałam tematy, które mi pasują.

Nie zdradzę, o czym będzie trzeci sezon, ale będzie bardzo fajny. Będzie zmiana formy. Ty już trochę coś wiesz, ale na razie nie zdradzajmy. Możliwe, że ten odcinek wyjdzie, jak już ten sezon będzie. Ale zobaczymy, czy się zgramy. [śmiech] Staram się to wszystko zapisać i potem to sobie poukładać. Najpierw zapisuję jakieś randomowe pomysły. Potem je zbieram bardziej w listy. Potem na podstawie tych list układam logiczną konstrukcję, która tworzy mi konspekt. Najpierw plan na jakiś sezon, potem ogólnie co bym chciała powiedzieć i potem konspekt. To się może wydawać, że to jest mega duży narzut pracy i po co ja to cztery razy notuję – to jest dla mnie fajne pod tym względem, że ja nie przetrzymuję niczego w głowie. Przez to, że mam wszystko outsourcowane, to po prostu jestem w stanie zawsze do tego wrócić na różnych etapach. A że mam taką sytuacją jaką mam, czyli mam małe dzieci, mam dość nieprzewidywalny dzień.
Nie mam bloków czasu, że wiem, że 4 godziny będę sobie mogła pracować, to staram się wykorzystać każdy możliwy slot. Jak mam 10 minut i będę się starać wrócić na którym etapie byłam – to jest najprościej wrócić do tej notatki. To było dla mnie największe wyzwanie, jak się pojawiły dzieciaki, że ja teraz nie mam tak, że 2 godziny wieczorem posiedzę, bo nie mam takiej opcji. Czasem posiedzę, czasem nie posiedzę.

Musiałam sobie zmienić mindset i pomyśleć, że 5 minut jest zawsze lepsze niż 0 minut. Mimo że te 5 minut jest smutne, frustrujące. Jak siadam i mam flow i dziecko mi się obudzi albo piszą ze żłobka, że bardzo byśmy prosili o odebranie – musiałam sobie to przestawić, że okej, nie widzę realnego rezultatu… Ja bardzo lubię widzieć efekty, dlatego się zajmuję web developmentem i frontendem, czyli zmieniam kolor, robię formularz, zmieniam user flow i ja widzę, co mój kod robi – ja teraz efektów moich działań nie jestem w stanie zobaczyć. Ja usiadłam na 5 minut i napisałam trzy punkty. I co? I nico. Nie ma tak, że ja sobie teraz usiądę i będę miała 3 godziny i napiszę konspekt tych wszystkich odcinków. Może tak się stanie i wtedy będzie okej, ale zazwyczaj się tak nie stanie. Przygotowuję się na to. Główny punkt mojej formy organizacji to zapisywanie wszystkiego i terowanie po tym, co mam – od ogółu jadę do szczegółu. Tworzę ogólny plan i potem przechodzę w przypadku podcastu do konkretnych odcinków.

Ja wyłapałam z Twojej wypowiedzi – to mi istotnie wybrzmiało – Twoja sytuacja życiowa jest taka a nie inna – to nie jest tak, że Ty masz konkretny moment konkretnego dnia, tylko Ty jesteś przygotowana w pewnym sensie na pojawienie się dobrego momentu na zajęcie się czymś.

Tak. Bardzo bym chciała mieć moment. Książka „Praca głęboka” Cala Newporta – on tam opisuje cztery różne formy pracy. Wiadomo, że najfajniejsza to byłaby taka praca z flow i codzienna rutyna, nawyk. Natomiast to, w czym ja teraz działam to jest jego metoda dziennikarka, którą on opisuje – siadam kiedy mogę. To się u niego bierze stąd, że dziennikarz pisze codzienny artykuł, to musi go napisać. Nie może czekać na nic i musi korzystać z momentu w ciągu dnia, który ma na pisanie, bo do wieczora musi oddać tekst. Jak czytałam tą książkę na początku, to mi się wydawało, że to jest najgorsza forma pracy i nigdy bym nie chciała do niej dojść, bo ani nie masz flow. Musisz się samemu wprowadzić w skupienie. Nie możesz czekać, że wstanę sobie o piątej i popracuję. Ja sobie mogę wstać o piątej i zaraz obok mnie się pojawi moje dziecko. Tyle sobie będzie z pracy. Ona wymaga więcej pracy i więcej wysiłku. Efekt można uzyskać. Myślę, że nie jest to taki sam efekt, jaki by był, gdybym miała tę możliwość, że teraz od godziny 8 do 10 pracuję nad moim podcastem i świat mi nie przeszkadza. Ale życie.

Ja jestem w stanie sobie wygospodarować takie momenty, o których mówisz – byłabym w stanie, gdybym tak naprawdę chciała. A dlaczego nie zawsze chcę wygospodarowywać takie dłuższe elementy? Zauważyłam, że tu nie do końca chodzi o to, żebym miała wenę, była w odpowiednim stanie psychicznym, tylko jest coś takiego w tych kreatywnych procesach – mam tu na myśli przede wszystkim tworzenie podcastu – tej kreatywności, myślenia, tworzenia w nagrywaniu podcastu – pewne rzeczy muszą mi się ułożyć w głowie. Ja je procesuję w tle i nie zawsze tak jest, że do końca ma sens, żeby usiąść na te 2 godziny na jakiś jeden slot i się zmóżdżyć i to zrobić. Bardzo trudno to opisać super namacalnie i proceduralnie. Czasami jest dokładnie to, o czym mówisz – żeby w losowym momencie się tym zająć, kiedy pojawia się jakaś przestrzeń. Nawet jeśli nie ma z góry narzuconych ram: mam inne obowiązki, mam dzieci i się paradoksalnie czasami w tych kreatywnych procesach – przynajmniej u mnie – lepiej sprawdza.

Tu się zgodzę. Jak sobie coś ustalasz, to fajnie to wygląda na papierze, ale czujesz presję, że musisz to zrobić w tym momencie. Ja kiedy nie miałam dzieci, to byłam wielką fanką takiego czegoś – kiedyś sobie nagrywałam kurs online, wstałam o siódmej rano i go nagrywałam.

Z kursem jest inaczej.

To jest coś innego. Staram się wprowadzić, jak nad czymś pracuję, w ten stan myślenia o czymś. Jak się skupiamy na psach, to potem widzimy ludzi z psami na spacerach. Jak zaczynasz myśleć: dobra, czyli ja chcę powiedzieć coś o uczeniu się. Potem słuchasz czegoś, coś ci wpada do głowy i takie kropki się zaczynają łączyć. To jest jedna z takich moich życiowych filozofii, że lubię łączyć sobie różne kropki i staram się szukać takich połączeń. Wprawienie się w taki stan i taką gotowość, że okej, zawsze coś mogę wykorzystać jest bardzo spoko.

Ale jest druga strona medalu – to jest taki stan gotowości i ha, co to będzie. To jest męczące na dłuższą metę. To nie jest tak, że ja sobie mówię: cały czas będę myśleć o czym zrobię podcast, cały czas będę myśleć o czym napiszę newsletter. Potem jeszcze do tego będę myśleć, jaką nową kreatywną rzecz bym chciała zrobić. To jest tak, że ja sobie spisuję, coś mi się kotłuje w głowie i o nie, tego bym chciała spróbować, tego i tego. Daję sobie chwilę, zapisuję to wszystko i staram się na razie to odpuścić. Jeżeli te myśli wrócą, to wrócą, ale żeby aż tak nie pobudzać tych procesów, bo to może być męczące. Potem cały czas idziesz i cały czas masz w głowie. To do niczego nie prowadzi, bo masz wrażenie, że masz jeszcze więcej do zrobienia niż chcesz zrobić. Trzeba to trochę opanowywać.

Ja na początku nagrywania podcastu wchodziłam w tej stan, bo nie miałam tej tytułowej organizacji tego procesu. To była jedyna forma tworzenia. Nie miałam alternatywnej ścieżki w głowie. Miałam tak, że bardzo dużo mieliłam w tle ciągle. Wtedy byłam często na Instagramie, teraz nie i jak jeszcze dochodziło myślenie o tych treściach tam, które są krótkie, szybkie, szybko znikają, więc tych wątków jest więcej, to już w ogóle miałam wrażenie, że mój mózg jest w ciągłym procesie wymyślania. To jest tak wypalające na dłuższą metę i tak męczące, że człowiek ma wrażenie, że jest wydrenowany.

Ja to staram się sobie stopować w głowie. Mówię: okej, nie idziemy tą ścieżką i nie wymyślamy teraz tematu na pięć nowych rolek. To jest takie szybkie, fajne i się chce zrobić, ale trzeba to czasem przystopować. Jak sobie zakładam jakieś plany na miesiąc, to sobie to czasem piszę wyraźnie: w tym miesiącu nie wymyślam nowych treści. To jest tak drenujące, że nie jestem w stanie tego robić.

Mówiłaś o zapisywaniu. Nie mogę się bardziej chyba zgodzić – ten nawyk z zapisywaniem wszystkiego co się da, to miałam od dawna. Świadomie lub nie, naście lat temu, jak byłam nastolatką – ja też to robiłam. Był jakiś moment, gdzie ja zaczęłam to robić, bo tego potrzebowałam. Teraz trochę lepiej wiem, z czego to wynika. Patrz: moje ADHD, o którym mówiłam dwa odcinki temu całkiem duży klocek tu dokłada, bo widzę, że ten mózg potrafi tak dużo pomysłów, różnych myśli albo zauważać przy czytaniu książek. Nie ma szans tego spamiętać. Ty też masz swój system notowania. Zdaje się, że mamy troszeczkę inny. Ja mam bardziej fluid notes, ty bardziej w folderach.

Teraz już nie. Nagrałam właśnie aktualizację. [śmiech]

Jak skończycie słuchać, to lecimy do Asi i słuchamy o notowaniu.

Już powinna być aktualizacja mojego systemu. W ciągu ostatniego roku zmieniłam system. On dalej się trochę opiera na tym, co było, ale porzuciłam foldery zupełnie. Nie pracuję w folderach. Działam na zasadzie flow notatek.

To ja sobie posłucham. Ja takie myśli, blok, notatki, czasami to jest jedno zdanie, czasami to jest kilka słów, mam na myśli pomysł na odcinek oznaczam odpowiednim tagiem. A aplikacje dają możliwość: wyszukaj mi po danym tagu. Wtedy kiedy jest ten organizacyjny moment, że ja się chcę zająć podcastem, a nie mam pomysłu bardzo wybijającego się, to mam historię rzeczy, które oznaczałam. Może być tak, że patrząc na tę listę przychodzi mi kreatywny moment, że o, to jest ten odcinek i ja o nim chcę nagrać. Trochę inaczej niż ty nagrywasz w grupach.

To jest właśnie fajne.

Jak ja nagrywam pojedynczo, to szukam jednego pomysłu. Chociaż nagrywam po dwa – szukam dwóch pomysłów.

Tak, ale zakładam, że w jakimś obszarze tematycznym się poruszasz. Coś sobie zapisałaś i decydujesz: okej, to jest za duża na jeden odcinek albo za małe na jeden odcinek, mówiąc o podcaście. Potem możesz sobie to dobrać. Bardzo często nam się wydaje, że kreatywność i ten stan flow to jest coś takiego, że musimy na to czekać. Ale z drugiej strony są takie momenty, że ty sobie coś tam zapisujesz, potem wchodzisz i jesteś w stanie jakąś kreatywność z tego wzbudzić. Tak samo można sobie wzbudzić to, że mam teraz czas, siadam, próbuję ten flow. Nie wiem, czy czytałaś „Feel Good Productivity” Aliego Abdaala.

Czeka na półce.

Bardzo fajna książka. On tam zbiera różne metody na produktywność, ale produktywność, która nam daje radość. Nie wiem, czy w ogóle po polsku jest tłumaczenie „feel good productivity”. On tam mówi coś takiego, żeby spróbować coś zrobić na przykład przez 15 minut i potem stwierdzić, czy chcemy to kontynuować czy nie chcemy. Ale tak naprawdę szczerze sobie odpowiedzieć. Nie, że robię 15 minut i teraz się zmuszam. Ja bardzo często sobie to stosuję. Wiem, że mam pół godziny. Spróbuję sobie coś zrobić. Ale jak faktycznie nie mam flow… Do nagrania podcastu potrzeba flow. Jak sobie pisałam ostatnio swoje portfolio – jak mi to się w ogóle nie klei, to nie ma sensu. Mam wrażenie, że troszkę trzeba wyczuć, że to jest teraz moment na spisywanie pomysłów czy na realizację.

Wczoraj chyba słuchałam rozmowy z Calem Newportem na temat jego nowej książki „Slow Productivity”. Nie czytałam jej jeszcze. To jest nówka sztuka. On rozmawiał u Aliego Abdaala w podcaście „Deep Dive” – on mówił, że jest coś takiego jak „good clatter” i „bad clatter”. Masz taki natłok myśli i natłok działań, który jest dobry, który chcesz – masz dużo pomysłów, zapisujesz je sobie, jestem aktywna. Ja mam listę rzeczy do zrobienia, mam 10 minut to siadam. Ale też jest taki bad clatter, toksyczna produktywność, że koniecznie chcesz coś zrobić, koniecznie chcesz odhaczyć zadania z listy dla odhaczenia zadań. Wtedy możesz wpaść w niefajne miejsca.

Chciałabym, żeby to wybrzmiało, że to nie jest tak zawsze, że miałam wolne 15 minut, to siadam do biurka, co ja sobie nagram fajnego albo co zrobię, bo to tak nie wygląda. Trzeba to wyważyć i trzeba samemu wyczuć. Wziąć pod uwagę, w jakim jesteśmy stanie psychofizycznym w danym momencie. To jest tak, że ja mam 15 minut, 30 minut czy 2 godziny wolnego, bo moje dziecko śpi, babcia je wzięła na spacer albo poszło do żłobka – ja mam taką sytuację, że nie muszę poświęcać tego na sprzątanie czy na gotowanie, bo nie mam takiej konieczności, bo mam część rzeczy delegowaną, dzielę się z mężem obowiązkami. To nie jest dla wszystkich i nie chcę, żeby było poczucie: kurde, jak moje dziecko śpi, to ja muszę wywieszać pranie i o co chodzi? Albo zajmuję się rodzicami, potrzebuję wspierać kogoś tam i zupełnie nie mam przestrzeni, w 15 minut to ja chcę zjeść. Tak, ta przestrzeń, która się pojawia to ma być przestrzeń, którą faktycznie masz na wykorzystanie rzeczy. A nie taka przestrzeń, że teraz ja sobie wyszarpuję z czasu na jedzenie 15 minut, żeby nagrać podcast.

Nie zawsze to, co jest pragmatyczne czy produktywne stereotypowo, to jest najlepszy wybór, kiedy się pojawia przestrzeń na cokolwiek. Czasami wybór, żeby porobić może nic, jeśli mamy taką możliwość jest tak naprawdę lepszym dla nas wyborem w dłuższej trochę perspektywie, jakbyśmy miały zahaczyć o tę tytułową radość życia. Nie da się ciągle zapieprzać jak chomik w kołowrotku, ciągle wykorzystywać do cna każdą jedną minutę, wyciskać jak cytrynę wręcz. Przynajmniej ja takie mam poczucie. Trochę niestety ze swojego doświadczenia z przeszłości, bo tak kiedyś próbowałam robić. Nie znałyśmy się wtedy.

Planowanie w kalendarzu slotów i te sprawy.

Tak, sloty tam też były. Ale drobne rzeczy, które się pojawiały pomiędzy tymi slotami, to też były wykorzystywane – takie kilkuminutowe. Ale wynikało to też z tego, że tak bardziej patrząc z lotu ptaka, wzięłam na siebie tyle obowiązków, że tam nawet bloki na dłuższą metę nie były w stanie pomóc, bo tego było za dużo. Ucinasz z takich rzeczy…

Jak sen.

Tak. Nie jest wskazane, żeby wszystko wkładać tak w ramy. A ja siebie doprowadziłam do takiego momentu, gdzie bez aż takich ram nie byłabym w stanie dowieźć pewnych rzeczy. Dlatego na dłuższą metę zdrowotnie… Radość z życia to w ogóle już pomijam z tamtego czasu. To się po prostu nie sprawdza tak zupełnie na dłuższą metę. To nie jest taka organizacja podstawowa, elastyczna, o jakiej my tutaj mówimy. To jest jakieś zajeżdżanie się wtedy.

Często w ten sposób jest ta organizacja rozumiana – mam coś zorganizowane, czyli mam zaplanowane wszystko. To nie chodzi o to, żeby mieć zaplanowane wszystko. Wczoraj to mi wybrzmiało u Cala Newporta. Tak samo jest ta toksyczna produktywność. Masz coś zaplanowane i jaka jest twoja reakcja, jak ktoś ci przerwie? Czy jeżeli ty pracujesz nad czymś, podchodzi do ciebie dziecko, a ty sobie myślisz: o nie, to był mój czas na pracę. Albo planujesz sobie, że zawsze piszesz sobie od rana, w poniedziałki od 10 do 12 i potem ci pisze znajomy: hej, jestem niedaleko, czy może wyskoczymy na kawę? A ty mówisz: nie! Bo ja mam wtedy mój slot. To jest pytanie, czy chcesz sobie pracować nad tym, jak działasz, dlatego żeby zawsze się trzymać tego planu ściśle czy po to, żeby móc odpuścić w momentach, które się pojawiają. On mówił, że to jest klucz, który on odkrył po jakimś czasie – odpuszczanie. To jest moje odkrycie. Odpuszczenie, że nie zrobię tego dzisiaj i cieszę się jak zrobię, a jak nie zrobię, to spoko. To jest trudne i to jest frustrujące, ale zawsze się nastawiam, że to może się nie udać. Nie zakładam, że moje plany dojdą do skutku.

Moje plany są taką bardziej wish listą, czyli może wyjdzie, może nie wyjdzie. Ale staram się z tego coś wyciągnąć. Jeżeli ja bym zakładała, że sobie tutaj planuję i teraz chcę sobie coś nagrać, coś sobie zakodować czy się czegoś nauczyć, a mam dzieci pod opieką i dzieją się różne rzeczy, jestem zmęczona, ja choruję, mam też inne obowiązki – ja bym była sfrustrowana przez cały poprzedni rok. Tak naprawdę nie byłabym w stanie nic zrobić. A gdzie jeszcze życie i radość z życia – to już w ogóle byłaby rzecz, która byłaby mi obca. Na to uważam. Ja tak miałam podczas pierwszego macierzyńskiego – bardzo mnie frustrowało, że ja sobie nie mogę nic zaplanować. Złapałam się na tym, że tylko czekam, aż to moje dziecko zaśnie, bo ja chcę w końcu coś zrobić. Traktowałam to wszystko, co robię jako takie nic. Jak ja nie usiadłam do swoich rzeczy w ciągu dnia, to nic nie zrobiłam, bez sensu.

Dziecko się samo ogarnęło.

Tak, samo się ogarnęło. Byłam z nim na spacerze, u lekarza, ogarniałam itd.

Tona rzeczy.

Tak. Dochodzi ten cały mental overload – tutaj się umówić na szczepienie, tutaj zmienić ubranka, spędzić czas z mężem, zadbać o relacje z innymi osobami. Często to spychamy na coś mniej ważnego, bo to nie jest produktywność stricte rozumiana. Nie wiem, czy kawa z przyjaciółką to jest produktywne czy nie. W takim tradycyjnym ujęciu nie, bo mogłabym w tym czasie coś robić, co daje jakiś efekt. Uczyć się, pracować. Czytanie książki beletrystycznej – czy to jest produktywne czy nie? No nie, bo mogłabym czytać w tym czasie książkę rozwojową. Ale to już jest inny temat. Czytanie książek rozwojowych dla zabicia wyrzutów sumienia, że nic nie robimy i padamy na pysk, ale jeszcze książka. [śmiech]

Chciałabym bardzo wierzyć, że pokolenie Z, młodsze od nas mierzy się z innymi wyzwaniami i problemami, a kultura zapierdolu, żeby ciągle coś poprawiać, ciągle się rozwijać odeszło do lamusa. Mam jednak wrażenie, a przynajmniej w mojej bańce informacyjnej czy osób wokół których się poruszam czy których treści konsumuję – to jest tak głęboko wryte w naszą głowę, że jak już zdobędziemy tę świadomość: okej, dobra, podchodzę w taki sposób i dojdziemy do tego, że warto byłoby to zmienić, bo mi to na dłuższą metę nie służy, to potrzebujemy sobie trochę przedefiniować tę definicję organizacji. Żeby to działało w ten sposób, że jakaś struktura ma służyć mi, a nie, że ja mam się na siłę wtłaczać w tę daną strukturę. Nie wiem, czy kojarzysz książkę Katy Milkman „Jak zmieniać”.

Kojarzę. Ale zupełnie mi nie podpasowała. Porzuciłam ją chyba po 30%. [śmiech]

Co ty gadasz! [śmiech] Ja byłam nią tak zachwycona.

Nie mogłam przebrnąć. [śmiech]

Chciałam powołać się na jedno badanie, które tam było wspomniane. Chodziło o elastyczność, która tutaj wybrzmiała po drodze. Były badania między innymi na osobach, które chciały wdrożyć nawyk regularnej aktywności fizycznej. Żeby sobie w tygodniu jakąś aktywność fizyczną wdrożyć, to dla większości osób ten temat organizacji tak czy siak się pojawi. W którymś miejscu w kalendarzu te ćwiczenia się muszą pojawić – czy to będzie moment losowy, czy to będzie moment zaplanowany, nieważne, ale jest ten temat w tle. Te osoby, które miały powiedziane, że co drugi dzień ma być trening i chyba nawet o konkretnej godzinie – po dłuższym czasie okazywało się, że mniej mają wyrobiony ten nawyk albo w ogóle porzuciły ten nawyk w stosunku do osób, które miały pewną elastyczność z góry: zrobię jakieś trzy treningi w tygodniu. Być może te osoby sobie założyły jakąś konkretną datę, ale miały w głowie przyzwolenie na elastyczność. Okej, to ja sobie trochę tym pożongluję.

Bardzo mi to pasuje z tym, o czym mówimy teraz w kontekście kreatywności. Mam na to wpisany blok w kalendarzu, ale to jest taki blok, żebym miała w kalendarzu, taką przypominajkę – nie zawsze bloki muszą być w kalendarzu takie, że ja już siadam i na pewno będę robić, tylko żebym patrząc na kalendarz miała przypominajkę: w tym tygodniu chciałam się tym zająć. Dlatego ja mam wsadzony taki blok w kalendarzu na podcast. Ale praktycznie nigdy nie siedzę konkretnie w tym czasie. Do brzegu – nie narzucając sobie z góry, że dobra, to ja tydzień w tydzień na pewno w poniedziałek o osiemnastej będę siedziała nad podcastem, robiąc to tak bardziej elastycznie, mam wrażenie, że jest łatwiej na dłuższą metę być w tym procesie. Łatwiej w czymś wytrwać, chociaż nie do końca mi pasuje ten czasownik. Nawet mając dół kreatywny, który miałam na początku tego roku – nawet wtedy, nie robiąc sobie aż tak dużego ciśnienia na to, że ma się coś wydarzyć w konkretnym momencie jest tworzyć łatwiej. Niekoniecznie ta presja, którą sobie czasami człowiek potrafi narzucać jest czymś, co pomaga na dłuższą metę. Do pewnego stopnia tak. Szczególnie na osoby z mózgiem ADHD-owym ta presja trochę lepiej pewnie działa, bo podnosi się poziom dopaminy itd. Ale ma to swoje koszty w postaci wyższego stresu. Pytanie – na ile fajne procesy kreatywne Ci się odpalą, kiedy funkcjonujesz w takiej presji. Zauważyłam nie raz, kiedy „upuściłam powietrze”, to jakieś zasoby w głowie mi się odblokowały. Jak tworzyłam Akademię Skupienia – te lekcje wychodziły fajniejsze, mi się bardziej podobały, na jakieś nowe pomysły wpadałam. Ale one się nie pojawiały, kiedy miałam takie ściśnięcie mentalne.

Zgodzę się bardzo. Dorzucę dwie rzeczy. Pierwsza – nie myślimy w ogóle o sezonowości i o górach i dołach. To jest ważne, żeby wiedzieć, że to nie będzie zawsze tak wyglądało. Jest tak, że będzie coś więcej nam wychodziło i jest tak, że będzie nam mniej wychodziło. Musimy to zaakceptować, a nie oczekiwać od siebie, że zawsze zrobię trzy treningi w tygodniu. Może będzie taki tydzień, że się nie zrobi. Na pewno będzie taki tydzień, gdzie nie zrobimy. To jest przyzwolenie sobie na to, że to jest płynące. Mi to bardzo pomogło – czasem mam takie okres, że więcej ćwiczę, a czasem mam taki, że mniej ćwiczę. Czasem mam taki, że więcej myślę o dodatkowych treściach, a czasem mam taki, że mniej. Trzeba to w jakiś sposób zaakceptować i to się łączy z drugą rzeczą, o której chciałam wspomnieć, czyli takim poczuciem, które mamy chyba jako całe pokolenie – jeżeli ja odpuszczę, to osiądę na laurach, nie będę robić nic i do końca świata nie wstanę z kanapy. To jest rzecz, której ja się kiedyś tak bałam. Autentycznie bałam się, że jak przestanę tak zapieprzać dzień i noc… Miałam to wtłoczone w głowie, że jak chcesz coś robić i coś osiągnąć, to rób więcej, bardziej, mocniej i częściej – to wtedy na pewno przyniesie taki efekt. Dobra, trochę nie śpisz, trochę nie dojadasz, trochę się gorzej czujesz – no dobra, przetrzymaj, warto, będzie na końcu ten sukces. Jak już sobie osiągniesz ten cel i sobie myślisz: wow. Masz poczucie: w ogóle ja nic nie czuję. Nie czuję tego efektu, który myślałam, że będę czuć, że teraz będzie spełnienie. To co robisz? Wymyślasz sobie kolejny cel, bo liczysz na to, że sobie zaspokoisz potrzebę takiego poczucia, że zrobione, ogarnięte, odhaczone.

W książce „Cztery tysiące tygodni” to mocno wybrzmiewa – czekamy na duże momenty i przez to przegapiamy życie, które się dzieje i które stanowi większość tak naprawdę. Wracając do pierwszej myśli – mi się wydawało, że jak ja odpuszczę i nie będę robić dodatkowych rzeczy, to koniec będzie, koniec świata. Pogodzenie się z tym i zobaczenie, że ej, odpuściłam i faktycznie czuję lepiej potem. [śmiech] Ja miałam taki moment, że chodziłam na dość intensywne treningi i bardzo mocno sobie jakieś diety wymyślałam. Skończyło się tak, że sobie rozwaliłam tarczycę i nie mogłam w ogóle robić ważniejszych ćwiczeń. Dopiero odpuszczenie i jak trochę mi kortyzol pospadał – okazało się, że wtedy to wszystko wraca do normy. A my zupełnie w tych kategoriach czasem nie myślimy i tylko chcemy wcisnąć jak najwięcej i tyle. Nie patrzymy na drugą stronę. Jak Ty to odbierasz?

Totalnie tak jak mówisz. Kilka wątków mi się to uruchomiło. „Cztery tysiące tygodni” – jeśli nie znacie, mi bardzo podeszła. Mam wrażenie, że potrzebuje to siąść w dobrym momencie życia. W tym temacie, o którym mówimy, to bardzo pasuje ta książka. Bardzo pomogła mi zmienić perspektywę, jeśli chodzi o myślenie, dlaczego ja robię pewne rzeczy. Odpoczywam po to, żeby być potem bardziej produktywną czy odpoczywam, bo odpoczynek jest też elementem życia. To są dwie różne rzeczy.

Tak. Mi pomógł na takie momenty: teraz się wkurzam, że nie piszę newslettera czy nie programuję i nie uczę się, ale siedzę i się bawię z moimi dziećmi. To też jest ważne. Jak ja sobie pomyślę: dobra, mam takie wartości, chciałam mieć rodzinę, a potem wpadam w coś takiego: jeżdżę pociągiem z Duplo w te i we w tę… [śmiech] Wiadomo, to jest frustrujące, jak to robisz codziennie. Nie ukrywajmy, zabawy parolatków to nie jest coś, co chcemy robić co chwilę. To są takie momenty, które budują dzieciństwo twoich dzieci. Mignęło mi gdzieś, że twoje codzienne życie to jest dzieciństwo twoich dzieci. To jest bardzo prawda. Czy oni będą pamiętać, że ja cały czas: nie mam kiedy usiąść do tego kodu czy się z nimi pobawię przez tą chwilę i spróbuję ogarnąć inaczej, bo pewnie już za parę lat nie będą chcieli ze mną spędzać czasu na co dzień. [śmiech]

Jest duża szansa, że tak będzie. Życie tak wygląda, dorastanie tak wygląda – rzeczy się zmieniają. Nie jesteśmy w stanie tego zahamować w żaden sposób. Mam wrażenie, że często myślimy w ten sposób, że jak czymś się nie zajmiemy teraz, to jakaś super okazja nam minie.

Tak.

Może być tak, że jakieś okazje uciekną. Ale to nie jest tak, że żaden pociąg nie przyjedzie do ciebie, bo jeden ci uciekł. Życie tak nie działa prawdopodobnie. Przyjechał jeden – przyjedzie drugi, trzeci, czwarty.

A może nawet i lepszy, i w lepszym momencie. Ja też z tym walczę. Jestem gotowa na to, żeby z czegoś zrezygnować – nawet z projektów, które mam. Biorę pod uwagę to, że przestanę nagrywać czy pisać newsletter, czy coś tam robić, bo tego będzie wymagała ode mnie sytuacja. Jestem gotowa na tą rezygnację. Jeżeli to będzie miało wrócić w przyszłości, to do mnie wróci. Chciałabym sobie pojechać na jakiś wyjazd weekendowy, warsztaty i nie mam takiej możliwości fizycznie. Mówię sobie: no dobra, to nie jest tak, że to przepada na zawsze. Kiedyś będę miała inne życie i kiedyś może się to wydarzy. A może w tym życiu kiedyś w ogóle nie będzie mi na tym super zależało. To jest kwestia puszczania rzeczy i takiego trochę wyważenia, czy faktycznie chcemy teraz, czy poczekamy na później, czy jesteśmy w stanie ponaginać pewne rzeczy, że to nam się uda.

Ja dostaję bardzo często na Instagramie czy w newsletterze: jak ja ci zazdroszczę, że ty piszesz ten newsletter. Ja przy dwójce małych dzieci, to w ogóle nie mam co zrobić albo: jak ty znajdujesz czas, żeby napisać ten newsletter? Jak ty znajdujesz czas, żeby czytać książkę? Mam wrażenie, że często porównujemy to, co ktoś nam pokazuje do tego, co mamy na co dzień. Druga rzecz – ja mam tak, że lubię wielowątkowość. Ja lubię, jak się dużo dzieje. Ja próbowałam robić jeden projekt na raz i nie zajmować się niczym – to totalnie nie jest moja rzecz. Ja się lepiej czuję w innej formie pracy. Ja piszę ten newsletter, bo to jest dla mnie forma dbania o swoje zdrowie psychiczne, bo ja bardzo potrzebuję mieć coś swojego i bardzo potrzebuję mieć takie coś, co zupełnie nie jest związane z moimi dziećmi. Ja sobie piszę, chcę sobie coś napisać, chcę sobie porobić notatki. Ja tego bardzo, bardzo potrzebuję. Jest to dla mnie moja wartość, że ja chcę mieć swoje projekty. A może być tak, że ktoś tego nie potrzebuje – jedzie do pracy, zajmuje się dzieckiem albo coś tam i to jest dla niego okej.

Kolejny wątek – żeby nie porównywać i żeby zastanowić się, co my chcemy, na czym nam zależy, czy naprawdę też chcemy pisać newsletter. Tak, to piszmy. Tylko mamy takie poczucie: a kurde, inne osoby robią więcej. Nie widzimy, że ta osoba ma dziecko w żłobku. Ja teraz dopiero zaczęłam robić rzeczy częściej i więcej, bo mam dziecko w żłobku. Jak nie choruje oczywiście. [śmiech] Ja wiem, że to jest oczywiste, ale mam wrażenie, że my o tym bardzo często zapominamy, że nie da się mieć wszystkiego na raz. A często tego chcemy.

Ja też dostaję takie wiadomości w tym stylu: jak robisz, że robisz to i tamto, czytasz książki, coś tam? Ciężko jest pokazać w sieci i nie jest to moim celem i nigdy nie było pokazywanie całego życia i całego kontekstu. Zawsze obserwując kogoś, mamy pewien wycinek. Nie jesteśmy w stanie mieć całego obrazu. Druga rzecz – nawet mając większy obraz, często brakuje tego, co jest kosztem. Kosztem nie w takim negatywnym sensie, tylko czego ta osoba innego nie robi, że robi właśnie to albo jak wygląda jej codzienność i być może ja bym tak w ogóle nie chciała. Mam tak samo jak Ty – robić jedną rzecz przez cały tydzień, to dla mojego mózgu jest dramat. Ja nie byłabym w stanie zajmować się tylko programowaniem prawdopodobnie albo tylko tą działalnością w sieci. Potrafię dostawać dosyć często takie pytania: a to nie myślałaś, żeby zacząć zajmować się tą działką tylko na full? Moja pierwsza myśl to jest taka: nie. Byłoby mi bardzo ciężko, bo mój mózg potrzebuje mieć jakąś zmienność tematyczną. Nawet jak się spojrzy na tematy, po których się poruszam – ty zresztą masz tak samo – jak sobie przejrzymy tematy odcinków u Asi, to tam są różne tematy. Oczywiście można im nadać wspólny mianownik jak najbardziej, u mnie też, ale są różne wątki, jest tam pewna zmienność. To jest coś, w czym ja i Ty dobrze się czujemy. Ale są osoby, które będą chciały się obracać wokół jednego wątku. Ja znam na żywo też takie osoby.

Ja też. [śmiech]

Dla nich taki tryb funkcjonowania jak nasz – myślimy o tych samych osobach prawdopodobnie – to byłoby coś rozwalającego głowę i tak wycieńczającego mentalnie i nieatrakcyjne. A dla mnie i dla Ciebie kompletnie po drugiej stronie.

Ja zrobiłam taką rolkę na Instagramie jakiś czas temu i pokazałam, że to, co pokazuję na Instagramie i tam było, że ja koduję, ja coś piszę, ja notuję i potem: jak wygląda większość mojego dnia. Tam był spacer z dziećmi, ogarnianie kuchni, bo to stanowi większą część mojej doby.

Życie.

Tak, życie. Dostałam taki fajny komentarz: to dlaczego kłamiesz na Instagramie? No właśnie o to chodzi, że ja nie kłamię, tylko pokazuję pewien wycinek. Zwyczajnie, jak moje dziecko śpi, to ja mam czas: o, nagram sobie coś na Instagram, wrzucę sobie coś, napiszę newsletter, usiądę z kawą. Miałam taki moment, że lubiłam wejść: dzień dobry, poranna kawa, plany takie i takie. To nie znaczy, że ja teraz siedzę dwie godzinki i piję tą kawę. Tylko to znaczy bardziej to, że ja w momencie, gdy to robię, mam możliwość wrzucenia tej relacji. To jest trochę zakrzywienie rzeczywistości, bo nam potem oglądając te rzeczy wydaje się, że ja miałam slow morning i sobie piłam kawę w spokoju. Pewnie, piłam, ale na przykład była godzina dziesiąta, a ja wstałam o czwartej nad ranem z dzieckiem. Tego już nie pokazałam, bo to też nie jest moim celem. Nie jest moim celem wstawanie o czwartej rano i wrzucanie relacji na Instagramie, że dzień dobry, wstałam, mam ciężkie życie a teraz moje dziecko zrobiło aferkę. A teraz leżało na chodniku, bo nie chciało iść dalej.

To jest inny poziom relacjonowania swojego życia. Ja zupełnie do tego nie dążę. Bardzo często pojawia się takie wrażenie: jak ogarnąć, tak jak ogarnia osoba XYZ, bo widzimy, że wypuściła jakiś produkt. A czy my chcemy ponieść takie koszty – te, które poniosła ta osoba? Ja sobie czytam książkę i często dostaję: jakim cudem ty czytasz? Często wrzucam książki czy wspominam książki na Instagramie. Odpowiedź jest prosta: ja czytam książki, a nie oglądam telewizji i rzadko kiedy oglądam seriale. Tak lubię. Tak spędzam czas. Wolę sobie poczytać książkę. Było Euro, mnie to totalnie nie interesuje, nie oglądałam żadnego meczu. Ten czas był w innym momencie.

To nie jest na zasadzie, że książki są lepsze od seriali czy na odwrót.

Nie, to jest inna forma.

Gdyby ktoś mnie spytał o jakieś seriale, to wyszłoby, że ja mało co ogarniam i jeśli chodzi o ten obszar kultury, to ci nic nie powiem.

Potwierdzam. Jak cię zapytam o jakiś serial, to nigdy nie wiesz o jaki chodzi. [śmiech]

Naprawdę musi być mini serial, że ktoś mi polecił i prawdopodobnie go obejrzałam, jak byłam chora, bo cierpiałam wtedy i mój mózg nie potrafił przetwarzać książek – prawdopodobnie stąd znam ten serial. Coś innego sprawia mi dużo więcej frajdy. Mam poczucie, że kłamałabyś wtedy, gdybyś powiedziała: tak właśnie wygląda każdy mój dzień od rana do wieczora.

Tak.

Ale tak nie mówimy. Jak pokazujesz częściej te ciemniejsze, trudniejsze momenty, to istnieje takie ryzyko, że ktoś ci powie: ciągle narzekasz, ciągle coś nie wychodzi, to w ogóle jest u ciebie dobrze?

Zuza Marczyńska bardzo często porusza takie wątki na Instagramie i bardzo mocno to pokazuje. Pokaże, że ma brudną kuchnię, to ludzie ją wyzywają od syfiar i jak wychowała dzieci, i po co sobie narobiła tyle dzieci. Ona ma chyba czwórkę czy piątkę. Po czym pokaże, że jej dzieci coś gotują, to ojejku, jak super wychowani chłopcy, świetnie że coś gotują. Ostatnio była taka afera, co mnie bardzo rozbawiło – ona też ma ADHD i opowiada o tym – pokazywała, że jak ma nudną czynność, to lubi się nagrać, bo to ją motywuje, że potem sobie przyspiesza ten filmik. Często jak wiesza pranie, to się nagrywa. Dostała taki komentarz, że dlaczego tak bezrefleksyjnie wiesza pranie, że mogłaby słuchać audiobooka. [śmiech] Zawsze coś będzie nie tak i zawsze mamy inne problemy. Jak widzimy organizację u kogoś, to zupełnie może się nie przekładać na nasze życie, starając się spuentować ten mały wątek poboczny. [śmiech]

Mały – niemały. Jeśli spojrzymy na to, że często jest to porównywanie się w kontekście organizacji – mój mózg by potraktował, że to jednak pasuje do tego tematu nadal, więc nie byłabym wobec nas krytyczna. Asiu, czy masz jeszcze coś w swojej głowie do tego tematu?

Miałyśmy tyle wątków, ale jednocześnie pokryłyśmy się z tym, co sobie wypisałam w notatkach. Z mojej strony to wszystko.

Asia i notatki.

Jeżeli chcecie posłuchać o systemach notatek, to już mam dwa odcinki. Autopromocja, zapraszam do mnie. [śmiech] Główną myślą dla mnie była zmiana myślenia, czyli mindshift – każde 5 minut się liczy, jeśli ja chcę coś zrobić. Mogę odpuścić i odpuszczanie też jest spoko i świat się nie zawali, a jednocześnie dzięki temu moja psychika nie cierpi. Jedną z moich zasad jest to, że jak chcę to zrobić, to robię to w pierwszym możliwym slocie w ciągu dnia. Nie zostawiam rzeczy sobie na wieczór. Nie mam takiego: na pewno będzie spokojny czas i sobie znajdę chwilę. Okej, mam teraz pół godziny, zależy mi na czymś, to ja sobie postaram się chociażby 15 minut na to popatrzeć i zobaczyć, czy się wciągnę i czy będę miała możliwości robić coś dalej. Ta kreatywność i ten flow mam nadzieję, że przyjdzie. Jak nie przyjdzie, to odpuszczę i trudno, spróbuję następnym razem.

Kilka struktur w mózgu zostało opisanych jako sieć stanu spoczynkowego, która mega ważną rolę odgrywa w tych procesach kreatywnych, w tworzeniu nowych rozwiązań, w wymyślaniu rzeczy, tylko sęk w tym, że jak ta sama nazwa mówi – ona się uaktywnia wtedy, kiedy przestajemy coś robić. To było widać na badaniach obrazowych. Ten moment zatrzymania się faktycznie jest czasami potrzebny bardziej niż nam się wydaje. Neurobiologia nam o tym powie. Może warto to też mieć w głowie. Zwłaszcza jak się ma kreatywną blokadę i presję, że już teraz muszę coś wymyślić, bo coś tam.

Warto dodać, że to musi być odpoczynek, spoczynek, a nie, że ja sobie w kalendarzu wpisuję: teraz o niczym nie myślę. [śmiech]

Pewnie da się to zrobić, ale wyobrażam sobie, że chwilę mi się mózg musiał wyprocesować, żeby być w stanie faktycznie wejść we flow.

Jak ktoś ma z tym problem, to wszelkiego rodzaju brain dumpy bardzo pomagają. Pozwalam sobie teraz wyrzucić wszystko na kartkę, do aplikacji albo wpaść w dziki moment: dobra, teraz przez 15 minut sobie ustawiam timer i niech się dzieje co chce. Wypiszę to wszystko co mam w głowie. Mi to bardzo czasami pomaga, jak mam za dużo myśli albo za dużą ekscytację na projekty, które się jeszcze nie wydarzyły, a ja bym je chciała wcielać w życie.

Ja to robię regularnie. Bez tego nie jestem w stanie, bo za dużo się dzieje w głowie. Nie ma szans. Nie wiem jak działają osoby, które nie korzystają z takiego sposobu działania, narzędzia, że pozbywamy się różnych krążących wątków w głowie. Nie wiem, czy to jest w ogóle możliwe. Mam poczucie, że nie, ale dużo jeszcze rzeczy w życiu może mnie zaskoczyć, bo bardzo trudno osiągnąć mi jakikolwiek poziom spokoju i kreatywności, jeśli będę miała napakowane w tej głowie bardzo dużo rzeczy. Na koniec moment na autopromocję – Asia, gdzie cię można znaleźć? Co jeszcze robisz w sieci?

Od sierpnia mnie można z powrotem znaleźć w pracy etatowej, więc na pewno będzie mnie mniej w sieci. W sieci zapraszam do mojego newslettera, który co 2 tygodnie wychodzi. Newsletter „Pretekst do rozmyślań”, gdzie podrzucam różne tematy do rozkmin. Tak jak wspominałyśmy – podcast „Pod pretekstem”. Nowy sezon jest w trakcie. Myślę, że już czeka na was jeden odcinek o aktualizacji systemu notatek. Będą niespodzianki w tym sezonie. Na razie jeszcze nie zdradzam. Oprócz tego blog mój, gdzie jak ktoś myśli o programowaniu, zmienianiu branży – kilkaset artykułów jest. Działam na Instagramie. Staram się tam wpadać i wrzucać różne fajne treści i przemyślenia na szybko. Wszystkie dziewczyny zapraszam do grupy „Programuj dziewczyno”, które się interesują IT. Tam jest nas bardzo dużo. Jeżeli potrzebujecie wsparcia i motywacji, to zapraszam.

Ja również bardzo serdecznie zapraszam do Asi. Asiu, dziękuję Ci serdecznie za rozmowę! Mam nadzieję do usłyszenia w jakimś kolejnym odcinku, jak nasza kreatywność wymyśli jakiś kolejny temat. Dziękuję Ci bardzo!

Ja również Ci dziękuję! Dziękuję za zaproszenie i do usłyszenia!

Do usłyszenia!


Podobał Ci się odcinek?

SPRAWDŹ NEWSLETTER
Darmowe listy o produktywności bez spiny i organizacji życia w praktyce. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Zdjęcie: Andrew Neel


Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej