minimalistyczne naczynie białe

10 wniosków po 10 latach minimalizmu [#028]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 23 min

Dla jednych chwilowa moda, dla innych filozofia życia, a dla mnie jest to sposób na ułatwianie sobie codziennego życia. Dziś parę słów o tym, jakie wnioski wyciągam z minimalizmu jako mojego towarzysza ostatnich 10 lat. Zapraszam! 

Posłuchaj odcinka w: Spotify, Apple Podcasts, Google Podcasts, YouTube lub skorzystaj z odtwarzacza poniżej.

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku

Samą mnie zaskakuje, że mamy już blisko trzydziesty odcinek, a do tej pory chyba ani razu nie pojawił się temat minimalizmu, nawet gdzieś pobocznie. Jest to o tyle zaskakujące, że temat ten towarzyszy mi od ponad 10 lat. Oczywiście na początku muszę zrobić pewne zastrzeżenie czy pewny wstęp do tego tematu – minimalizm sam w sobie mam wrażenie, że częściej się pojawia wtedy, kiedy my już coś mamy. 

W sensie kiedy cierpimy na jakiś niedostatek, kiedy żyjemy w biedzie, to prawdopodobnie nie myślimy tymi kategoriami, że mamy za dużo rzeczy. Oczywiście, bardzo teraz spłycam temat minimalizmu. Za chwilę do tego przejdę. Ale tak, jest to temat, który może zagościć w głowie wtedy, kiedy nie cierpimy na jakiś niedostatek po prostu. 

Bardzo ciekawy wątek właśnie w tym kontekście pojawił się – mam nadzieję, że teraz nie mylę, ale moja głowa tak pamięta – w książce „Chcieć miej” Katarzyny Kędzierskiej. Wątek taki nieco historyczny, w którym dla osób urodzonych w latach 80-tych, 90-tych temat posiadania rzeczy i posiadania w ogóle jest zupełnie innym tematem niż dla rodziców tego pokolenia, czyli dla pokolenia powojennego, gdzie rodzice naszych rodziców znali biedę, znali czas po wojnie. Wtedy posiadanie czegokolwiek było bardzo ważne i dawało poczucie bezpieczeństwa. 

Ja teraz mówię z perspektywy millenialsa, czyli osoby urodzonej w latach 90-tych, która nie zna tego czasu po wojnie w Polsce, dla której możliwość kupienia rzeczy w sklepie różnych jest normalna, gdzie dostęp do rzeczy też jest normalny, że idę do sklepu, jeśli czegoś potrzebuję i to kupuję. 

Skąd moje zainteresowanie tym tematem? 

Skąd się w ogóle pojawił ten temat? Jak to się stało, że w ogóle ponad 10 lat ten temat jest w mojej głowie? Do dzisiaj pamiętam ten moment. [śmiech] Uwaga – teraz będzie nudna przypowiastka, która jest ciekawa tylko dla osoby, która to opowiada, bo ma w głowie cały kontekst i całe wielkie olśnienie. Tak to często bywa. Byłam na pierwszym lub drugim roku studiów. 

Pamiętam, że jechałam tramwajem w Poznaniu. Miałam w dłoniach bezpłatną gazetkę „Skarb” z Rossmanna. Chyba ona nadal wychodzi. Jakoś sobie ją przeglądałam i był mini artykuł, mini wpis właśnie na temat minimalizmu. Nie wiem, czy to w ogóle było w tytule, ale przewinął się tam taki wątek. [śmiech] Teraz to jest zabawne, jak to opowiadam, ale pamiętam jakie olśnienie miałam wtedy w głowie. 

Myśl przewodnia tego mini artykułu była taka, że na cholerę komuś kilkadziesiąt lakierów do paznokci? Przecież ty tego nie zużyjesz. Prędzej te lakiery wyschną albo już nie będą takiej jakości. Ile lakiery mogą leżeć? Nie jest nam tyle tego potrzebne. Ja wtedy jako absolutna fanka lakierów do paznokci i ogólnie kosmetyków – tak, to jest początek moich studiów i końcówka liceum – ja miałam takie olśnienie wtedy jak gość z memów, któremu wybucha głowa. 

Poczułam się tak zainspirowana i pomyślałam sobie: ja cię! To jest tak proste, ale tak prawdziwe. Dla mnie wtedy było, teraz jest bardziej oczywiste. [śmiech] Taka banalna rzecz zapoczątkowała bardzo ciekawą historię i bardzo ciekawy wątek w moim życiu, który nadal mi towarzyszy, chociaż nie tak intensywnie jak 10 lat temu, gdzie ja byłam oczarowana tą myślą i tak bardzo nasycałam się wszelki treściami związanymi z minimalizmem. 

Mam kilka wniosków, którymi chciałabym się podzielić z Wami właśnie z tych 10 lat, gdzie minimalizm towarzyszy mi w moim życiu. Ciekawa jestem, czy to będzie dla Ciebie coś odkrywczego, inspirującego – zobaczymy. 

Minimalizm to nie pozbywanie się rzeczy 

Przechodząc płynnie do pierwszego wniosku – wbrew temu, co tutaj się na początku pojawiło – uważam, że minimalizm to nie jest pozbywanie się rzeczy. Pozbywanie się rzeczy to jest odgracanie, czyli nie taka esencja minimalizmu. Dla mnie jest to bardziej sposób myślenia o posiadaniu niż samo pozbywanie się. Można bardzo ławo wpaść – moim zdaniem oczywiście – w taki ciąg, w którym my się pozbywamy rzeczy, ale tych rzeczy na nowo przybywa, ponieważ my nabywamy kolejne rzeczy. Zapełniamy tę „pustkę” po rzeczach, które się pozbyliśmy, bo nic się nie zmieniło w naszym myśleniu o posiadaniu. 

Minimalizm to jest bardziej sposób myślenia. Filozofia to może jest dla mnie zbyt dużo powiedziane, ale dla wielu osób to będzie też pewna filozofia życiowa. Kiedyś był taki fajny cytat: „Nie sztuką jest mieć to, co się lubi, tylko lubić to, co się ma”. Jest tu odrobinka przesady w tym cytacie i częściowo się z nim zgadzam, a częściowo nie. Odrobinkę ascetyzmem mi pachnie i ja nie idę chyba tak głęboko w taki sposób myślenia, bo życie jest krótkie i nie będę się zmuszała do lubienia rzeczy, których nie lubię tylko dlatego, że je mam. No sorry. Natomiast cieszyć się tym, co mam i postrzegać to jako wystarczające to już mi jest zdecydowanie bliższe. 

Potrzebuję mniej niż mi się wydaje 

Drugi wniosek jest taki, że ja tak naprawdę potrzebuję mniej rzeczy niż mi się wydaje. Idealnym przykładem i tu może wiele osób się ze mną utożsamić zdecydowanie jest kwestia ubrań. Mam wrażenie, że jeszcze w kontekście pandemii mi się to przekonanie umocniło, bo wychodzę mniej z domu. [śmiech] Potrzebuję mniej takich ubrań biurowych, mniej oficjalnych, co jest generalnie dużym plusem, bo zaczęłam lepiej rozumieć to, czego ja potrzebuję od mojej garderoby i co jest dla mnie ważne. Wcześniej był ważniejszy wygląd tych ubrań chyba mimo wszystko niż wygoda. Potrafiłam znosić te niektóre niewygody, a teraz już bardzo się na to nie godzę. 

To nie jest tak, że ja potrzebuję szafy pełnej ubrań, aby być w stanie się ubrać. Natomiast jest to bardzo trudno dostrzec, kiedy ma się po prostu tonę ubrań. 10 lat temu dosyć często odwiedzałam second handy. Tam – jak się zapewne domyślacie – jest dosyć łatwo kupić sporo ubrań. Całkiem mimo wszystko niezłej jakości, ale sporo ubrań za dosyć niskie kwoty, co dla studenckiego budżetu jest całkiem fajne. Żeby nie powiedzieć, że momentami ratujące sytuację. [śmiech] Ale jest bardzo zgubne właśnie pod tym kątem, bo ileś jesteś w stanie nosić tych ubrań? 

Pamiętam któreś z pierwszych moich odgracań. Ja wiem, że mówiłam, że minimalizm to nie jest pozbywanie się rzeczy. Natomiast ciężko pominąć ten krok, mam wrażenie [śmiech], w całym tym procesie, jeśli jesteśmy zbieraczami/zbieraczkami, kiedy toniemy w tych rzeczach. Ja miałam naprawdę dużo ubrań. Pamiętam, że na studia tak stopniowo sobie zwoziłam z mojego domu rodzinnego te ubrania. Jeszcze miałam wahania masy ciała po drodze, więc część ubrań nie leżała, tak jak chciałam. [śmiech] 

Jak robiłam pierwszą iterację sprzątania, to pamiętam, że oddałam na cele charytatywne kilka toreb ubrań i byłam w szoku, jak ja je zaczęłam przeglądać. Oczywiście nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że kompletnie mi tych ubrań nie brakowało. 

Natomiast ten proces decyzyjny w pozbywaniu się ich, w selekcji co zostaje, a co jest out jest naprawdę tak zużywającym zasoby procesem. Teraz mam w porównaniu do 10 lat wstecz może 1/10 ubrań. Nadal to jest to tak powiedzmy, że z górką. Tu jeszcze jest potencjał do rozwoju, ale nie przeszkadza mi to w tym momencie. To nie jest ten status, który był 10 lat temu. 

Rzeczy kosztują nie tylko pieniądze 

Co jest bardzo ważne – jest to też trzeci wniosek – to to, że okej, ubrania kosztują. Czy to są z lumpeksu, czy nie z lumpeksu. Ale ogólnie rzeczy kosztują nas nie tylko pieniądze. Rzeczy kosztują nas przede wszystkim jakąś uwagę. 

Teraz ktoś może wjechać z tekstem i będzie to poniekąd słuszny tekst, że okej, ja sobie mam dużo rzeczy, ale to wszystko leży mi w piwnicy czy w jakimś garażu i to nie jest tak, że ja się zajmuję tymi rzeczami na co dzień. Może tak być. Okej. Możesz mieć rację. Dobra, niech sobie te rzeczy leżą. Oczywiście to się nie zdarza często w życiu, że ktoś ma upchany garaż czy piwnicę i tam jest coś ekstremalnie ważnego i na pewno będzie tam szukać tej rzeczy zamiast pójść do sklepu i kupić nową. Możecie się ze mną nie zgadzać, ale ja to z autopsji teraz mówię. 

To jest coś z mojej perspektywy obciążającego mentalnie – ja wiem, że gdzieś ten syf u mnie jest i że to sobie tam siedzi. Jeszcze jak pamiętam, że tam jest jakaś ważna rzecz, to potem przekopywać się przez to – ło Panie! Zapomnij. [śmiech] To jest dramat moim zdaniem. 

Te ubrania są w sumie całkiem niezłym przykładem i teraz się do niego odwołam. Jeśli ja otwierałam szafę i miałam poczucie, że kuźwa, ja się naprawdę nie mam w co ubrać. W sensie nic mi się nie podoba, ale ta szafa jest cała zapchana. Ja poświęcam czas co jakiś czas na porządkowanie, bo chcę, żeby mi się z niej w miarę dobrze i wygodnie korzystało, to ta masa rzeczy kosztuje mnie nie tylko pieniądze. Kosztuje mnie też uwagę, kosztuje mnie jakieś wkurzenie na przykład codziennie w przypadku tej szafy. 

Oczywiście można mieć całą szafę ubrań super dopasowanych, biorę cokolwiek i lecę. Nie czepiam się, to nie jest moja lekcja z minimalizmu. Ja tak nie miałam. [śmiech] Rzeczy kosztują uwagę. Z mojej perspektywy to jest jeden z najważniejszych zasobów, jedna z najważniejszych rzeczy w kontekście minimalizmu, która tak bardzo mnie uderzyła, kiedy zaczęłam wdrażać taki sposób myślenia o rzeczach. Kiedy zaczęłam więcej porządkować. Kiedy zaczęłam uwalniać się od nadmiaru. 

Organizacja może być zgubna 

Inną sprawą jest, że dzięki minimalizmowi – jest to czwarty wniosek – przekonałam się, że organizacja może być zgubna. Kto z Was jest urodzony w latach 90-tych, może 80-tych ten być może, tak jak ja, uwielbia pudełka do organizacji różnych rzeczy. Ja po prostu uwielbiam pudełka. Naprawdę. Jak gdzieś widzę jakieś ładne pudełko albo coś dostanę w jakimś ładnym pudełku, to ja się po prostu jaram tym pudełkiem okropnie. 

Mój mózg ma radar na pudełka. Na ładne pudełka oczka mi się świecą. Uwielbiam! Ja swego czasu miałam naprawdę mnóstwo pudełek do organizacji. Sęk w tym, że jak człowiek posiada mniej, to nie ma potrzeby aż tak silnej organizacji, bo po prostu nie ma co organizować. A jak się ma dużo pudełek, to może być też tendencja do takiego głupiego zapełniania tych pudełek. Jak coś jest ładnie ułożone, to trudniej się tego pozbyć. Jest w ładnym pudełku, a może zostanie. Jest to takie zgubne. 

Jak człowiek faktycznie chce uporządkować sobie swoją przestrzeń, pozbyć się nadmiaru, tego, co mu faktycznie ciąży, to ja dostrzegłam, że dobra organizacja niestety w ładnych pudełkach jest dużym utrudnieniem. Co nie znaczy, że nie trzeba z tych pudełek korzystać, tylko być może warto się też z pudełek odgracić i zostawić tylko to, co faktycznie jest nam potrzebne, nie robić takiego przeorganizowania. Nie robić takiej nadmiernej inżynierii wokół tego. 

Prawda jest taka, że jeśli się ma dobrze zaprojektowane szafy i półki – jak ja mam teraz w moim własnym mieszkaniu – pod to też były projektowane meble i całe systemy, to nie ma potrzeby dokładania takich elementów, bo mało rzeczy w szufladach się prosto organizuje. Jest po prostu porządek itd. Kiedy mieszkałam w wynajmowanych mieszkaniach, pokojach, to wtedy pudełka wchodziły na wyższy level. [śmiech] Były bardzo atrakcyjne i one faktycznie ułatwiały ogarnianie przestrzeni. Co nie zmienia faktu, że nadmiar organizacji może nadal przykryć trochę cały proces i go utrudnić. 

Sprawdź ?

Bezpłatne planery tygodniowe gotowe do druku: tutaj.

Minimalizm też może kosztować 

Piąty punkt to to, że minimalizm też może kosztować. Chociażby się wydawało, że przecież mam mniej rzeczy, przecież nie kupuję. Jeśli się nie kupuje to faktycznie, może mniej kosztować. Natomiast odkryłam – myślę, że każda osoba, która się zainteresowała minimalizmem odkryła trend minimalizm estetycznego. Czyli że masz na przykład drewniane pudełka albo estetyczne akcesoria minimalistyczne. Jest to jakaś taka pułapka, [śmiech] trochę jak ta organizacja, w którą można wpaść będąc gdzieś blisko tego kręgu, będąc w takiej minimalistycznej bańce. 

Czym jest nabywanie takich rzeczy? Zwiększaniem konsumpcji i tym, że masz coraz więcej rzeczy. Jeśli tych rzeczy się potrzebuje i lubi się taki styl ascetyczny, bo trochę tak się kojarzy minimalistyczny styl pod kątem estetyki – jeśli się potrzebuje tych rzeczy, to spoko. Ale jeśli się je kupuje, bo są modne, to nie jestem pewna, czy to jest minimalizm w takim sensie filozoficznym, jeśli chodzi o sposób myślenia. Estetyczny owszem, ale będą to zakupy, nowe rzeczy, mniej przestrzeni. 

Raz posprzątane nie zostaje na zawsze 

Jeszcze przy okazji tych pudełek, organizacji itd. – tu miałam szósty wniosek – raz posprzątana, odgracona, zminimalizowana przestrzeń nie zostaje taka na zawsze. Swego czasu – myślę, że nadal ma jakąś popularność – była bardzo popularna książka „Magia sprzątania” Marie Kondo, która w pewnym sensie reklamowała swój rekomendowany sposób porządkowania przestrzeni. Tak, minimalizm to nie jest porządkowanie przestrzeni, ale jest istotnym elementem. To są moje wnioski po 10 latach minimalizmu, nie może tego zabraknąć. 

Rekomendowała swój sposób sprzątania jako taki, że jak raz tą ścieżką pójdziesz, to już nie będzie trzeba sprzątać, na nowo porządkować w takiej wielkiej formie jak ona rekomenduje. Tam faktycznie z danej kategorii zbiera się wszystkie rzeczy, sprawdza się, czy te rzeczy w pewien sposób przynoszą nam radość, mówiąc w skrócie. To tłumaczenie jest takie sobie, bo nie jestem pewna, czy w języku polskim jest równoważnik słowa „joy” z angielskiego. Wydaje mi się, że nie do końca. Jeśli zostawimy tylko te rzeczy, które przynoszą nam „joy”, to będzie super. To wystarczy zrobić raz porządnie i to wystarczy na całe życie. 

Oczywiście, że poszłam jej metodą. [śmiech] Przeszłam tak wszystkie rzeczy. Przyznaję, że dla mnie to było bardzo skuteczne, jeśli chodzi o samo odgracanie. Natomiast nie zgodzę się z tym, że raz generalne porządki wystarczą. Z prostego powodu – z różnych powodów nabywamy nowe rzeczy. Zmienia się coś w naszym życiu, pojawia się nowe hobby, nowa praca. Różne są powody, dla których rzeczy się w naszym życiu pojawiają. Nie wszystkie okazują się być dobrymi kandydatami do zostania z nami na dłużej. Z mojej perspektywy nie da się zrobić tak, że raz zrobię generalne porządki i już nigdy więcej nie będę potrzebowała ich robić. 

Im mniej rzeczy, tym łatwiej się sprząta 

Natomiast – i tu mamy wniosek siódmy – im mniej rzeczy, tym łatwiej się sprząta. Po kilkunastu iteracjach – mniej więcej raz w roku robiłam, a czasami robiłam sezonowo wiosna/lato, a potem przegląd jesień/zima – po kilkunastu takich przeglądach szafy porządkowanie szafy, wszystkich ubrań nie zajmuje mi całego dnia albo dwóch dni. Tylko na przykład godzinę albo dwie. Może się wydawać: co? Szafę cały dzień albo dwa dni? [śmiech] Tu nie chodzi o to, że miałam cały pokój w rzeczach, tylko chodzi o to, że tych rzeczy było tak dużo, że wraz z podejmowaniem decyzji na temat każdej rzeczy, czy ona zostaje, czy wypada stąd, to po prostu człowiek jest zmęczony. 

W pewnym momencie zdolność decyzyjna tak bardzo spada, że już się nie jest w stanie wydajnie kontynuować tego procesu i po prostu trzeba przerwać. Zrobić sobie jakąś przerwę. Czasem po prostu wrócić do tego na drugi dzień. Czasem tak nadal mam z jakimiś pojedynczymi ubraniami, które z jakiegoś powodu chciałabym zostawić. Na przykład z jakiegoś sentymentalnego albo że jest bardzo wygodne, ale niekoniecznie się nadaje, bo już swoje przeżyło. [śmiech] To też zostawiam czasami takie decyzje na drugi dzień. Natomiast nie ulega wątpliwości, że to sprzątanie teraz jest dużo łatwiejsze. 

Kiedy się przeprowadzałam, to robiłam ogromne porządki. No właśnie, znowu – to już nie były ogromne porządki. Ale przeglądałam wszystkie dokumenty i byłam absolutnie zaskoczona. Pisałam o tym nawet na moim Instagramie, że przegląd wszystkich dokumentów, które miałam zebrane przed wyprowadzką zajęło mi chyba godzinę czy dwie. Absurdalnie mało. Ja nie byłam w ogóle zmęczona. A dla mnie przeglądanie dokumentów jest czymś dosyć męczącym, nie lubię tego robić. Urania nawet spoko, ale jakoś tak dokumenty… Niewygodnie mi się przerzuca te kartki. [śmiech] To jest efekt osiągnięty po takich iteracjach porządkowania, gdzie tych rzeczy jest już naprawdę mniej i zostają faktycznie te, które mają sens, które są dla nas w jakiś sposób ważne czy potrzebne. 

To nie jest dla każdego 

Ja jestem minimalizmem zachwycona. Ale doskonale zdaję sobie sprawę i to jest wniosek numer osiem, że on nie jest dla każdego i nie musi być dla każdego. To znaczy nie każdy widzi sens w czymś takim. Nie każdy widzi sens w poświęceniu pewnej uwagi na zaimplementowanie sobie tego podejścia w życie. Jakby nie było, teraz może nie, ale te 10 lat temu zajęło mi to trochę uwagi, żeby wtłoczyć sobie… Wtłoczyć to jest złe określenie. To bardziej chciałam powiedzieć, że na zasadzie osmozy [śmiech] i kontaktu z tym tematem do mnie przenikało. Ale było dla mnie na tyle atrakcyjne, było takim olśnieniem, że miałam ochotę w to pójść. 

Ale wiem, że będzie cała masa osób, dla których te profity, które ja widzę, czyli zwolnienie zasobów z głowy, więcej czasu, łatwiejsze wybory, łatwiejsze sprzątanie, niedokładanie cegiełki do konsumpcjonizmu to też jest plus w mojej głowie. Wiem, że to nie będzie dla każdego. 

Zdaję sobie też sprawę, że próba przekonania kogoś do tego może przynosić zupełnie odwrotny efekt i w ogóle być bez sensu i zużywać moje zasoby. To w sumie nie dotyczy tylko minimalizmu. Jeśli chciałabym komuś coś przekazać na ten temat, to lepiej po prostu być samemu przykładem i pokazywać pozytywne strony takiego a nie innego podejścia. 

Brak to nie zawsze możliwość kupienia 

Ciekawym wnioskiem, dziewiątym po 10 latach minimalizmu jest to, że brak czegoś nie oznacza jednoznacznie konieczności kupienia tej rzeczy. Nie tak dawno byłam w Ikei – dla niektórych szatański sklep – i rozmyślałam na temat kupienia sobie takiego małego rondelka, tudzież garnuszka, max 1 litr po to, żeby podgrzewać moją zimną kawę. 

Kto mnie trochę zna, ale to bardziej trzeba mnie chyba znać z pracy, ten wie, że ja notorycznie piję zimną kawę. Ale tak notorycznie notorycznie. [śmiech] Jak jeszcze miałam dostęp do mikrofalówki albo chodziłam do biura, to ja podgrzewałam tą kawę w mikrofalówce. Jeśli ktoś teraz spyta, czy ona smakuje dobrze z mikrofalówki, to odpowiem, że generalnie tak, ale trzy razy podgrzewana już tak trochę traci i milej pić świeżą. To taki fun fact

Teraz piję zimną po prostu albo podgrzewam ewentualnie w takim normalnym garnku. Ale miałam w głowie, że kurczę, łatwiej by mi się podgrzewało i potem też myło taki mniejszy garnuszek niż taki większy. Ostatecznie nie mogłam w Ikei znaleźć nic takiego, co byłoby sensowne, co by się łatwo myło. Jeszcze czasami konstrukcja jest taka, że bardzo ciężko jest myć przez jakieś drobne elementy przy uchwycie itd. Ostatecznie stwierdziłam: dobra, będę podgrzewała w tym 1,5-2 litrowym garnku, jak będę chciała, ale i tak pewnie ostatecznie skończy się na tym, że będę piła zimną. 

To taki pierwszy przykład, który mi przychodzi do głowy dosłownie sprzed kilku dni. Ale wiem po tylu latach, że często nasze potrzeby, moje potrzeby zakupowe, które się pojawiają w mojej głowie to są potrzeby w pewien sposób wykreowane. Przez środowisko, w którym się znajduję. Przez reklamy. Przez jakieś trendy, którymi się otaczam, też będąc w internecie, nagrywając ten podcast. Chciałam powiedzieć: będąc na Instagramie, chociaż ostatnio mnie tam nie ma, a powodem jest… O powodzie to słyszeliście prawdopodobnie odcinek temu. Zmiana pracy itd. Zachęcam do tego odcinka poprzedniego, bo tam są rozkminy na temat składania wypowiedzenia, kiedy się nie ma nowej pracy. Wydaje mi się, że jest to dosyć niepowtarzalny odcinek na polskiej scenie podcastowej. [śmiech] 

Podsumowując – jeśli czegoś nie mam, to nie zawsze oznacza, że ja tego potrzebuję i że już muszę kupić. Jednorazowa potrzeba też nie zawsze oznacza, że ja muszę to coś kupić. Nauczyłam się to akceptować przez tyle lat. 

Ale żeby tutaj dodać trochę kontekstu, że nie jestem idealna, to w tej Ikei zachwycił mnie taki misiek, jakiś taki dinozaur. Stwierdziłam, że jest przeuroczy, ja chcę go mieć i go kupiłam. Nazwałam go „Brontuś”. On kosztował podobnie jak te rondelki, których ostatecznie nie kupiłam, bo się je będzie kiepsko myło. No, Monika 30 lat kupiła sobie Brontusia w Ikei. Uważam, że jest absolutnie przeuroczy. Nie żałuję. Stoi przy moim łóżku. [śmiech] Sorry, jestem tylko człowiekiem. Uwielbiam takie urocze rzeczy. [śmiech] Zwyczajowo ich nie kupuję. Ale jak widzicie, Ikea mnie też wciągnęła.  

Przyznaję – był to impulsywny zakup. Cieszy moje oko do dziś. Tedy był bardzo zainteresowany. Może być tak, że ostatecznie trafi do Tediego, chociaż Brontuś jest na tyle uroczy, że ja bym nie chciała go dawać Tediemu, bo Brontuś potem nie będzie miał głowy, a głowę ma najbardziej uroczą. Ech. [śmiech] 

Wolność jest wtedy, kiedy masz wolną głowę 

Przechodząc do ostatniego, dziesiątego wniosku, który jest dla mnie jednym z ważniejszych z całej tej mojej historii z minimalizmem. Dla wielu osób minimalizm daje w pewnym sensie wolność. Tak to część osób pewnie opisuje. Ja mówię, że wolność mam wtedy, kiedy mam wolną głowę. A wolną głowę mam w kontekście minimalizmu wtedy kiedy ja się przestaję skupiać na posiadaniu. Kiedy posiadanie nie jest tematem samym w sobie. 

Jak zaczynałam i bardzo dużo porządkowałam przestrzeni, analizowałam to, co wokół siebie mam, co jest naturalnym procesem, to ja wtedy nie miałam jeszcze tej wolnej głowy. Ja byłam w procesie. A teraz rzeczy nie zajmują zbyt dużo mojej przestrzeni w ogóle. Wiadomo, jeśli mam coś do pozbycia się i trzeba to wywieźć, to wtedy tak. Ale to też jest element porządkowania co jakiś czas i odgracania.  

Natomiast to nie jest tak, że rzeczy zajmują teraz na co dzień moją głowę. Że potrzeba posiadania czegoś zajmuje miejsce w mojej głowie. Chociaż trzeba przyznać, że ja mogę sobie pozwolić na te rzeczy, których potrzebuję. To też prawdopodobnie robi różnicę. Gdybym potrzebowała jakiejś rzeczy i nie mogła sobie na to pozwolić, to nadal byłby to temat w moim życiu. Dlatego uważam, że dobrze jest mieć po prostu pieniądze. To jest temat na inny czas. Cenię sobie to, że mogę sobie pozwolić na rzeczy, których potrzebuję. Po prostu. I nie muszę się zastanawiać. 

A że potrzebuję stosunkowo mało czy to jak mawia mój partner – mam niedziałający ośrodek potrzeb [śmiech], to też nie kupuję sobie zbyt wiele, więc się problem trochę sam rozwiązuje. Nie, nie był to żaden problem, ale temat się sam zamyka. Tym elementem wolności dla mnie też jest to, że nie wchodzę w takie fazy typu liczenie przedmiotów, co było chyba swego czasu modne w tym kręgu minimalistycznym. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek miała ochotę to zrobić, bo szkoda mi czasu, zasobów. 

W ogóle mnie to nie obchodzi w tym momencie, ile dokładnie rzeczy mam. To jest nieskupianie się na tym ile mam, czy nie za dużo, czy nie za mało, a czy komuś to się podoba, że mam pustą ścianę, czy komuś to się nie podoba. Albo że mam dwie pary takich samych spodni i chodzę w nich notorycznie na zmianę i ciągle je piorę, więc wygląda jakbym chodziła ciągle w tej samej parze. Nie obchodzi mnie to i mam się z tym bardzo, bardzo dobrze. 

Jestem ciekawa, czy Tobie jest to bliski temat. Jeśli tak, to daj mi znać na Instagramie, co myślisz na ten temat – monika.torkowska. Tam jestem i odczytuję wiadomości. Nawet jeśli nie ma relacji, to odczytuję wiadomości. Albo standardowo na kontakt@monikatorkowska.com. Bardzo Ci dziękuję za dzisiaj i zapraszam za 2 tygodnie! 

Jeśli podoba Ci się ten odcinek – dołącz do osób czytających mój newsletter i odbierz dostęp do materiałów dodatkowych.


Zdjęcie: Daniele Levis Pelusi


Niektóre linki na stronie mogą być afiliacyjne. Jeśli wejdziesz przez taki link na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu otrzymam gratyfikację (nie wpływa to na cenę dla Ciebie). W ten sposób wspierasz moją pracę. Dziękuję!

Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej