Sposoby na prokrastynację.

Dupotaski czyli zadania, które odkładamy na wieczne nigdy (i jak sobie z nimi poradzić) [#074]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 26 min

Prokrastynacja to tendencja do odkładania rzeczy do zrobienia na później. Czasami jeszcze możemy znaleźć taki dopisek, że nawet mając świadomość pogorszenia się sytuacji czy pojawienia się negatywnych konsekwencji w wyniku tego odkładania. Sęk w tym, że nie zawsze przykładanie rzeczy do zrobienia na później wiąże się z większymi konsekwencjami. Czasem po prostu rośnie nam kupka zadań z etykietką kiedyś i w tym odcinku porozmawiamy sobie o nich.

Posłuchaj odcinka i zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku –

To jest odcinek pourlopowy, więc można powiedzieć, że trochę odpoczęłam. Chociaż nie wiem, czy do końca można tak to nazwać, ponieważ moja podróż do USA była dosyć intensywnymi wakacjami i wróciłam z nich lekko podziębiona.

Ten czas pourlopowy, nazwijmy to, jest moją inspiracją do podzielenia się z Tobą pewnymi przemyśleniami, pewnymi obserwacjami dotyczącymi bardzo specyficznego tematu, czyli dotyczącego zadań, które odkładamy na wieczne nigdy, bo nie wszystkie zadania są palące, nie wszystkie zadania mają deadline.

Tu od razu można byłoby pomyśleć, że hmm, to być może w takim razie, skoro one nie są takie pilne, to może nie trzeba ich robić? Ja Ci powiem, że co do zasady, jeśli taka myśl Ci się pojawiła, to pewnie masz rację. Tylko znów urealniając trochę ten temat: mam poczucie, że wtedy będziemy myśleć o trochę idealnych warunkach. Ale wracając, bo trochę się pourlopowo zakręciłam.

Jestem przekonana, że każdy/każda z nas ma w głowie albo spisane – to już byłoby WOW – takie rzeczy do zrobienia, obszary, aktywności, które sobie gdzieś tam czekają w kolejce na lepszy czas. Nie są palące, można bez nich przeżyć, nikt się o nie nie upomni, ale są. Jakie to mogą być rzeczy?

Na przykład zawieźć myszkę komputerową do serwisu, chociaż teraz w sumie masz działającą, ale to jest Twoje zapasowa. Ta główna czeka na najlepszy czas. Mój przykład. [śmiech] Zrobić porządek w dokumentach. Wywołać zdjęcia. Skleić szczotkę do usuwania sierści zwierzaka.

To też mój przykład, będzie dzisiaj dużo moich przykładów. Przesłać książki do skupu. Zorganizować lepiej szafę na ubrania. Bla bla bla. Jest tego całkiem sporo. Chodzi o takie ogólnożyciowe rzeczy. Ja nie będę tutaj ściemniać – tego typu nice to have rzeczy, czyli rzeczy fajnie byłoby mieć zrobione i ogarnięte i dobrze byłoby to móc odhaczyć w kontekście mojej działalności online ja też mam całą masę.

Problem z tymi rzeczami nie jest taki, że one są co do zasady hipertrudne. To jeszcze tutaj wrócimy do powodów, dla których my nie robimy de facto tych rzeczy. To są najczęściej bardzo drobne zadania, na które w codzienności nie wystarcza nam czasu, bo są inne – albo ważniejsze rzeczy, albo takie wręcz palące, że funkcjonujemy w trybie gaszenia pożaru, albo takie rzeczy, które mają termin, więc naturalną sytuacją wydaje się to, że one będą po prostu spadać bardzo nisko na liście albo nigdy w ogóle na nią nie trafi. Ta kupka rzeczy z etykietką kiedyś i rzeczy odkładane na wieczne nigdy potrafi rosnąć, rosnąć i rosnąć. Czasami ona rośnie, a my nie mamy świadomości, dlaczego ona rośnie, bo na przykład nie mamy tego nigdzie spisanego. Do tego jeszcze wrócę.

Ten temat wziął mi się stąd, że po powrocie z USA byłam lekko podziębiona i totalnie zmęczona całą podróżą i wszystko – niedługo po powrocie miałam drobny zabieg, który okazał się – nazwijmy to dyplomatycznie – mniej przyjemny niż ja bym chciała.

Nie wiem, czy też tak masz, ale na poziomie sensorycznym, jeśli mam jakiś plaster, szwy, to w pewnym sensie mnie trochę – mówiąc kolokwialnie – rozwala i jest mi trudno funkcjonować, bo coś mnie denerwuje, coś mi przeszkadza, nie jestem w stanie normalnie spać. Już nawet nie chodzi o jakiś specyficzny ból, tylko o takie rozbicie, wybicie z jakiegoś takiego względnie normalnego trybu.

To jest dokładnie to, czego ja doświadczałam przez półtora tygodnia po powrocie. Wtedy ja wchodzę w taki dziwny tryb, że mam ujemną kreatywność i jestem w stanie robić takie normalne rzeczy swoje. Pracować okej, bo nie jestem obłożnie chora. To nie jest tak jakbym miała grypę czy byłabym fest przeziębiona, że już potrzebuję leżeć w łóżku. To jest taki inny stan. Mam nadzieję, że w tej lekko chaotycznej wypowiedzi rozumiesz, co mam na myśli.

Życie składa się też z pierdół

Na przykład bardzo trudno było mi się zebrać do tego, żeby pomyśleć nad tematem na podcast, bo te moje zasoby kreatywne są zamrożone w takiej sytuacji. Mój mózg podsunął mi taką myśl: hej Torkowska, przecież Ty masz w swoim fantastycznym Todoiście – to jest taka aplikacja do zarządzania zadaniami, z której korzystam naprawdę wiele lat – masz listę rzeczy do zrobienia kiedyś albo do zrobienia być może, do zastanowienia się. To może warto tam zerknąć. Tak też zrobiłam. Przez ostatnie 2 tygodnie naprawdę całkiem sporo rzeczy stamtąd zeszło i powiem Ci, jak ja do tego podeszłam w drugiej części tego odcinka.

Pomyślałam sobie, że to jest bardzo fajny temat, żeby podzielić się tym z Tobą. Najczęściej mam wrażenie, że jeśli rozmawiamy o robieniu czegoś, to rozmawiamy o tym, jak priorytetyzować, jak wybierać co jest najważniejsze. To są trochę takie dupotaski. Takie pierdoły. Takie obszary, które każdy z nas w życiu ma.

Oczywiście można machnąć ręką na te rzeczy i ich nigdy nie zrobić – alternatywą jest podjęcie decyzji, że ich nigdy się nie będzie robiło i się je wywala z listy. Tak też można. To jest pierwsza strategia, którą warto byłoby pójść zamiast robienia.

Natomiast z wieloma rzeczami tak nie jest, bo życie też składa się z tych pierdół. Życie nie składa się tylko z dużych projektów rozwojowych i tego typu rzeczy, chociaż wiem, że zależy, w jakiej bańce informacyjnej się będziemy poruszać, to różne rzeczy będziemy słyszeć. Ale to nie w tym podcaście.

Moja myśl towarzysząca mi przez cały czas jest taka, żeby mówić o takich rzeczach bardzo osadzonych w realizmie i w codzienności. Dla mnie elementem codzienności jest też to, że faktycznie każdy z nas ma życiowe, codzienne, drobne rzeczy do robienia, które wiszą nad nami. To jest też normalny element. Tak, wiele z takich rzeczy można robić od razu – na przykład sklejenie szczotki. Jak masz klej, to zajmuje 2 minuty. Owszem. Tylko nie, nie każda osoba i nie zawsze ma na to moce przerobowe w głowie.

Bywają chwile takie, gdzie sklejenie szczotki – gdzie jeśli masz klej, to zajmuje 2 minuty – dla Twojego mózgu są bardzo ciężkie. Nie masz przestrzeni w głowie i nie masz mocy psychofizycznej do tego, żeby się ruszyć. Tak, to jest prawdopodobnie taki stan, w którym warto sięgnąć po pomoc, a przynajmniej nie dokładać sobie rzeczy na taczkę.

Nie zawsze będzie to dobry pomysł, żeby takimi drobnymi rzeczami zajmować się na bieżąco. Jakkolwiek to kontrintuicyjnie brzmi – z dziesięciu rzeczy, a zwykle to nie jest dziesięć rzeczy, które zajmują kilka minut, mogą Ci się nagle zrobić 2 godziny łącznie na ogarnięcie tych rzeczy. To nie jest dobry pomysł, kiedy naprawdę masz takie rzeczy, które są ważniejsze, czyli robotę, dzieci, psy. Cała normalna codzienność i jednak jest dużo rzeczy ważniejszych niż takie pierdoły na liście.

Dlaczego tutaj robię takie zastrzeżenia? Zdarza mi się trafić – o dziwo akurat raczej nie u mnie – pod różnymi innymi treściami potrafię trafić na pojedyncze wypowiedzi, że teraz to ludzie wymyślają, że o Boże, komuś jest trudno zrobić coś tam. Trochę sobie wzdycham, nawet trochę bardziej, bo widzę w tych wypowiedziach brak wyrozumiałości i brak takiego kontekstu, że każdy człowiek ma w życiu inaczej.

Nie patrz na cudze trudności

Patrzenie na cudze trudności przez pryzmat własnego świata jest trochę niemiarodajne. Nie jesteśmy w stanie wejść fizycznie w umysł i w ciało drugiej osoby i zobaczyć, jak trudno jest jej z czymś. Po prostu nie ma takiej możliwości. To, co my sobie myślimy, to chcąc nie chcąc, naturalnie będziemy patrzeć przez pryzmat własnych doświadczeń, własnego życia – tego, co nam sprawia w danym momencie trudność.

Dlatego przy okazji tego tematu chciałabym zachęcić do może nie tyle nieoceniania, bo czasami to jest automatyzm – ale jeśli ta ocena już się pojawi, to do takiego zatrzymania się, że okej, to nie musi być prawda i właściwie nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować.

Zadania, na które w codzienności nam nie wystarcza czasu. No właśnie – nie zawsze musi chodzić o czas, że my nie mamy fizycznie czasu, a przynajmniej nie tylko o czas. Czasami takie rzeczy, których nie robimy – nie robimy im dlatego, że coś wymaga podjęcia kilku akcji. Oczywiście będę bazowała tutaj na moich przykładach, będą one z ostatnich dwóch tygodni.

Od jakiegoś czasu już w głowie mi siedziało, że szafa z ubraniami to jest u mnie jakiś totalnie problematyczny obszar. [śmiech] Jak sobie myślę, to chyba zawsze był, ale mam inną świadomość niż za dzieciaka teraz. Zaczęłam się zastanawiać: dlaczego ta szafa jest taka problematyczna? Doszłam do tego, że brakuje mi jakiejś sensownej organizacji w tej szafie. Dlatego jest mi łatwiej czasami niektóre rzeczy tak po prostu wrzucić i one sobie leżą w mniejszym lub większym chaosie.

Zamiast sobie wyrzucać, że mam taki chaos, to zastanawiam się, co ja mogę zrobić, żeby było mi łatwiej utrzymać porządek? Zaczęłam przeglądać różne popularny sklepy w kategoriach pod tytułem: organizacja, pudełka, garderoba i inne takie. To pociągnęło za sobą kolejne kroki.

Zorganizować szafę, żeby było mi łatwiej utrzymać porządek, to tak naprawdę nie jest jedna rzecz, którą ja mogę zrobić od ręki. Kilka akcji tam było do podjęcia. A pierwszą z nich było to, żeby w ogóle zastanowić się, co potencjalnie sprawia, że jest mi trudno utrzymać porządek.

Z tej akcji wyniknęło to, że okej, ja potrzebuję przejrzeć, jakie są w ogóle dostępne rozwiązania, jeśli chodzi o organizację. Potem trzeba to kupić. Potem trzeba to złożyć. Potem trzeba to włożyć do szafy i zorganizować na nowo. Wymieniłam kilka rzeczy, które były do zrobienia. A na mojej liście zadań na kiedyś widniało: zorganizować szafę.

Czasami też doświadczamy paraliżu decyzyjnego. Mówię o tych przyczynach, żeby dodać Ci trochę kontekstu i być może lepszego zrozumienia. Jeśli Ty masz takie rzeczy na liście, a zakładam, że masz albo Cię ciekawi, co tutaj jest do powiedzenia – czasami samo zrozumienie tego już nam pozwoli lepiej się z tymi rzeczami uporać.

Paraliż decyzyjny. Być może kojarzysz z Instagrama albo z innych moich treści, że bardzo lubię malowanie po numerach. Co prawda już trochę się tych obrazów namalowałam, więc nie wiem, czy będę kupowała kolejne, ale fajna rozrywka.

Sęk w tym, że kiedy kupujesz taki zestaw – płótno, pędzel i farbki, to te farbki są dostosowane do tego obrazu, ale one zwykle zostają. I to tych farb zostaje całkiem sporo. U mnie wisiało na liście – co zrobić z farbami od malowania po numerkach? Tak, jest to kategoria pierdoła, ale farbki od numerków leżą. I rzecz na liście też mi wisi.

Paraliż decyzyjny dotyczy tego, że człowiek się zastanawia: no dobra, a to może ja wyrzucę? Albo może komuś oddam. Albo może jednak bym coś pomalowała bez numerków, skoro mam takie farbki. To byłoby ciekawe, kreatywne. Ale w sumie to nie mam na czym malować. Musiałabym pójść i załatwić sobie jakieś płótno. Bla bla bla. Wydaje się banalną rzeczą, ale jest się nad czym zastanawiać. Przynajmniej w mojej głowie to tak wygląda.

Wpadamy też w pułapkę myślenia o robieniu rzeczy tylko produktywnych w taki stereotypowy sposób. Jak słuchasz mojego podcastu, to wiesz, że ja w ten sposób nie podchodzę do produktywności, ale chodzi mi o takie rozumienie bardziej mainstreamowe. Czyli wpadamy w pułapkę myślenia o robieniu rzeczy, które przynoszą duże korzyści, które służą rozwojowi, zarabianiu pieniędzy, czemuś takiemu super wymiernemu.

Żebyśmy się zrozumieli – oczywiście, że to ma sens. Tylko życie nie musi wyglądać w ten sposób, że robimy same rzeczy, które przynoszą ogromne korzyści, bardzo nas rozwijają i pozwalają zarabiać więcej pieniędzy. Można robić rzeczy dla samego robienia rzeczy. Można robić rzeczy dla przyjemności. Naprawdę, nie wszystko musi mieć bardzo głęboki cel. Na przykład swobodne malowanie na płótnie farbkami, które Ci pozostały po malowaniu po numerkach. To może być po prostu dla spędzenia miło czasu.

Bardzo często na listę rzeczy do zrobienia kiedyś trafiają takie rzeczy w stylu „fajnie by było”, ale najczęściej wyprzedzają je istotniejsze rzeczy. Może warto mieć jakiś kawałek przestrzeni na to, żeby na te może mniej „produktywne” rzeczy mieć czas.

Inną rzeczą jest to, że często nie wiemy, jak się za coś zabrać, więc to urasta w naszej głowie do rangi czegoś bardzo, bardzo trudnego. Albo faktycznie może takie być. U mnie na liście od trzech lat wisi temat pod tytułem: ogarnąć automatyzację rolet okiennych. Żeby można było ustawiać zgodnie z harmonogramem, kiedy one mają się podnosić i kiedy mają się opuszczać, żeby łatwiej było przede wszystkim wstawać, ale na pójście spać, żeby te rolety się same upuszczały.

Pamiętam, że była taka firma, która się tym zajmowała. Ale kiedy oni się tym zajmowali, to ja się nie zdecydowałam na ich usługi i chyba już ich teraz nie ma. W mojej głowie to już jest trudne przedsięwzięcie. No i wisi sobie na takiej liście.

Albo inny powód – na mojej liście akurat ostatni, ale pewnie ich jest dużo – coś może być dla naszego mózgu super nudne, nawet jeśli jest proste. Tu pozdrawiam wszystkie osoby z okablowaniem mózgu zwanym ADHD – wspaniałe są te nasze mózgi – jechanie z myszką do serwisu nie jest jakieś super porywające. [śmiech] Chociaż jadąc z rowerem to już jest fajniejsze. Tych problemów – celowo używam trochę wydumanego słowa w kontekście tak drobnych rzeczy, które nie wpływają tak bardzo na nasze życie – jest całkiem sporo, które są w tle, a właściwie przyczyn, dla których my odkładamy i to wszystko się piętrzy.

Ja nie do końca świadomie może trywializuję ten problem odkładania rzeczy na wieczne nigdy, nawet jeśli te rzeczy nie są super istotne, ale robię to w pewnym sensie błędne. Długofalowo to podejście jest szkodliwe w takim sensie, że może prowadzić do większego przytłoczenia. Odkładamy, odkładamy, to się piętrzy i piętrzy.

Co jakiś czas coś będzie wracało w końcu do głowy, bo nam się przypomni gdzieś po drodze i coś wywoła wspomnienie, że miało być zrobione. Im więcej jest takich rzeczy, tym później może być trudno się z nich odkopać. Szczególnie jeśli ma się takie poczucie bycia ciągle nie na bieżąco. To jest też coś, co widzę, że jest zgłaszane w ankiecie, którą mogą wypełniać osoby dołączające do mojego newslettera – to bycie na bieżąco, ta presja bycia na bieżąco…

Pytanie: czy to jest presja, czy to jest potrzeba, bo człowiek się czuje tak przytłoczony różnymi rzeczami? Głębszy temat i bardzo nie chcę rozwijać tej dygresji pączkującej. Weźmiemy to może na inny raz. Ale widzę, że to się pojawia. Mam bardzo silne poczucie, że nawet takie rzeczy, które nie mają bardzo wysokiego priorytetu mogą dokładać nam cegieł do tego plecaka przytłoczenia.

Co z nimi zrobić? Jest tu kilka strategii. To, od czego trzeba zacząć zawsze i zastanawiałam się chwilę, zanim użyłam tego określenia – nie potrafię znaleźć sytuacji, w której niezrobienie tego, o czym zaraz powiem będzie miało sens. Mam na myśli przede wszystkim wyciągnięcie tych wszystkich rzeczy z głowy, czyli wypisanie ich w jakiejś formie. Nie trzymać tego w umyśle, bo mózg nie jest dobry w przechowywaniu takich rzeczy.

Wyobraź sobie, że za każdym razem, kiedy nagle by Ci się pojawiła jakaś przestrzeń, żeby coś z tej kategorii rzeczy, to musisz odświeżać sobie w mózgu ten temat. To jest totalnie nieefektywne. A kolejną rzeczą jest to, że nie da się wtedy zarządzać w ogóle robieniem tych rzeczy, bo nie ma wszystkiego w jednym miejscu, nie widzisz z czym pracujesz. Bardzo trudno wtedy wybierać.

Wypisz wszystko

Dlatego to, do czego ja Cię bardzo serdecznie zachęcam, to to, żeby usiąść i wypisać wszystkie rzeczy, które Ci siedzą w głowie, które są niedokończone, które są niezaczęte, które Ci siedzą w głowie. Ja mam e-book na ten temat, który jest darmowy, który możesz odebrać na monikatorkowska.com/e-book. Właściwie to nie do końca jest e-book – to jest taka instrukcja, która Cię prowadzi krok po kroku, w jaki sposób to zrobić. To jest też ułatwienie całego procesu.

Uważam, że to jest jedna z podstawowych rzeczy, którą warto robić, żeby nie mieć przebodźcowania i być nie tyle na bieżąco, ale żeby chociaż wiedzieć, jaki jest stan, z czym się pracuje. Nie do końca może „bycie na bieżąco” jest zawsze osiągalnym stanem. Dlatego serdecznie Ciebie zachęcam do sięgnięcia sobie po tego e-booka. E-book się nazywa „Jak odciążyć głowę z nadmiaru spraw w czterech krokach?” – dostępny na monikatorkowska.com/e-book.

To jest podstawowa rzecz – musimy mieć wszystko w jednym miejscu, nad czym pracujemy. Kolejny krok – zanim zaczniemy cokolwiek z tych rzeczy robić, to dobrze byłoby, żeby wyłączał nam się filtr cudzych oczekiwań, powinności i innych takich rzeczy, bo nasze listy to często listy stworzone przez świat zewnętrzny.

Listy rzeczy do zrobienia, listy powinności, rzeczy, których rzekomo powinnam się nauczyć, żeby zacząć coś robić. Albo żeby uważać się za ekspertkę. Tutaj puszczam oko do osób z syndromem czy fenomenem oszusta. Warto zwrócić na to uwagę, żeby nie wpaść w wir takiego bezsennego odhaczania z listy rzeczy, które nigdy nie powinny się na niej znaleźć albo nie powinny być faktycznie do zrobienia teraz.

Moja lista „powinnam – nie będę robić”

Powiem Ci więcej – ja mam listę, która się nazywa „powinnam – nie będę robić”. To nie jest lista pomysłów, które odkładam. To jest lista rzeczy, które na przykład wydaje mi się, że powinnam robić albo mam w głowie, że mam robić, bo już się na coś tam zadeklarowałam. Tu wychodzi pułapka konsekwencji, w którą wpadam.

Albo: bo ktoś mądrzejszy ode mnie powiedział, że tak jest dobrze, że tak trzeba robić, a ja czuję, że teraz to ze mną nie gra. Włącza mi się taki bunt, że nie, nie będę tego robić. Na przykład przerabianie opisów pod SEO, żeby się lepiej wyświetlały w przeglądarce. Z prywatnych rzeczy to może być ogarnięcie tej szafy, bo masz tzw. pierdolnik, ale kompletnie nie masz na to głowy i w sumie dla Ciebie nie jest to super istotne i ta szafa Ci nie przeszkadza. Ale w procesie wychowania masz to w głowie, że faktycznie w szafie to powinien być porządek i w ogóle trzeba mieć porządek. Myślę, że rozumiesz koncepcję tej mojej listy „powinnam – nie będę robić”.

Jak widzisz, u mnie nie wszystko jest na tip top. Ja nie jestem taką osobą i nie będę Wam w tym podcaście robiła jakiegoś innego wizerunku. Mam wrażenie, że to jest dobre nie robić tego innego wizerunku i raczej tutaj tego nie uświadczycie. I to dobrze.

Jak można podejść już typowo do zajmowania się tą listą, kiedy już zostały na niej takie rzeczy, które faktycznie niech kiedyś będą zrobione, tylko trzeba wymyślić kiedy albo jak to ogarnąć. To podejść jest kilka. Można przyjąć strategię, że bierzemy jeden, dwa, trzy dupotaski na tydzień.

W zależności od tego, jak duże one są. Jeśli są duże, to wtedy jeden jesteś w stanie wcisnąć na tydzień. Oczywiście ja tu bazuję na przykładach, nie wiem co się dzieje w Twoim życiu. Być może Ty jesteś w stanie zrobić jeden na dwa tygodnie.

Podaję Ci przykład. Co do zasady – jest łatwiej wcisnąć drobne rzeczy w międzyczasie, w wolnej chwili, wtedy kiedy wybierzemy już te trzy na dany tydzień, a nie musimy podejmować decyzji, scrollując całą listę i się zastanawiając. Tylko masz wybrane trzy – zrobisz je albo nie zrobisz, ale są wybrane trzy. To naprawdę bardzo usprawnia proces.

Nie wiem, czy też tak masz, ale ja widząc całą listę kilkudziesięciu takich rzeczy, to zwykle to jest dla mnie blokujące. Nie do końca prawdopodobnie świadomie, ale skanując nawet tę listę ja podejmuję jakieś decyzje, czy ja coś mogę zrobić czy nie mogę zrobić, że tutaj mi czegoś brakuje, tu nie mam kompletu informacji, a to jest duże itd.

Owszem, kiedy będziesz wybierać te rzeczy do zrobienia na dany tydzień, to będziesz skanować tę listę. Tylko będziesz ją skanować w trochę innym kontekście. Będziesz myśleć o tym, co potencjalnie możesz zrobić w danym tygodniu, a nie będziesz myśleć o tym, że zaraz to będziesz robić. Myślę, że kumasz tę subtelną różnicę.

W takim podejściu – oczywiście to nie jest jakieś super spektakularne, bo odhaczasz mało w skali tygodnia – ale sukcesywnie prawdopodobnie ta lista będzie maleć, chociaż tego też nie brałabym jako pewne założenie, bo życie ma to do siebie, że kolejne rzeczy dochodzą. Być może nie będzie tak szybko rosła albo będzie względnie stała ta liczba, albo będzie po prostu maleć powoli.

I znów – żeby mieć skąd brać, to trzeba te wszystkie rzeczy mieć spisane i najlepiej w jednym miejscu. Nie trzeba tego robić w Todoiście, tak jak ja. W Wordzie też będzie spoko albo w innym notatniku. Można też zrobić takie podejście bazujące na grupowaniu podobnych zadań w ramach danego przedziału czasu.

Być może weźmiesz jeden dzień w miesiącu i wtedy jak burza będziesz rozpykiwać ileś takich właśnie zadań. Ma to tę zaletę, że odhaczasz więcej w krótszym czasie. Być może jest większa satysfakcja. To, co jest istotne to to, że: tak, potrzebujesz mieć to wszystko na jednej liście, bo też potrzebujesz wybrać te rzeczy. Jeśli chcesz 10-12 zadań zrobić, to prawdopodobnie potrzebujesz się do tego przygotować.

Przykład z szafą – będzie trzeba wybrać wcześniej jakieś organizery albo sprawdzić te, które już masz, czy będą wystarczające, przeanalizować w jakiś sposób, być może coś zamówić z wyprzedzeniem. Wtedy dopiero, kiedy już przyjdzie ten dzień na odhaczanie tych rzeczy, to będziesz mieć już wszystkie materiały i tego konkretnego dnia robisz nalot na szafę, wykorzystujesz wcześniej przygotowane rzeczy itd.

To nie jest do końca tak, że tylko w jeden dzień w miesiącu robisz rzeczy związane z tą listą, ale przygotujesz się do niej. Nie da się tego inaczej ograć. Jeśli nie zamawiasz z dostawą, to możesz jednego dnia jechać do sklepu i też jednego dnia sprzątać. To wtedy w jeden dzień ogarniesz.

Natomiast w mojej głowie jedyna opcja na to, żeby poświęcić sobie cały dzień albo pół dnia na takie pierdoły do zrobienia to jest sobota. Jak myślę, że w sobotę miałabym jechać do jakiegoś sklepu z rzeczami do domu, to mój mózg już wyświetla wielkie nie. To już od Ciebie zależy, co dla Ciebie jest akceptowalne. Ja wolę zamówić z dostawą. To, co jest ważne, to żeby naprawdę te rzeczy dopchnąć do końca.

Celowo mówię „dopchnąć”, bo na przykład to będzie oznaczało, że najlepiej tego samego dnia zrobić wywóz rzeczy, jeśli ta szafa jest już zorganizowana. Żeby tego samego dnia wywieźć rzeczy, których nie chcesz albo wynieść do piwnicy rzeczy, które są za małe albo za duże i chcesz je zostawić. Albo tego samego dnia wystawić na sprzedaż, jeśli decydujesz się w ogóle na sprzedawanie tych rzeczy.

Bardzo często jest tak, że nie do końca domykamy mini-projekty życiowe i później rzeczy czekają 6 miesięcy na to, żeby je wywieźć do jakiegoś kontenera czy innego miejsca, w którym chcemy te rzeczy zostawić. Mówię z autopsji.

Warto zwrócić uwagę, żeby sobie ułatwić trochę na przyszłość. Tak, to kosztuje więcej wysiłku, ale chociaż to nie jest dla mózgu oczywiste – łatwiej jest mieć wszystko domknięte tego jednego dnia niż potem musieć podejmować decyzję, kiedy ja się za to wezmę, żeby wywieźć te cholerne rzeczy. To koncepcja jednego czy dwóch dni w miesiącu dla zgrupowania tych rzeczy w jakimś przedziale czasowym też jest jedną z takich strategii.

Dobrze wykorzystaj ten czas

Na koniec jako wisienka na torcie – podejście, które ja przyjęłam ostatnio – to jest wykorzystanie takiego czasu, który dla mnie był mniej kreatywny. Po zabiegu ze szwami nie byłam w super złym stanie, że ja potrzebowałam leżeć.

Mnie po prostu denerwowało to, co mi się tam zadziało i przeszkadzało w swobodnym myśleniu. Może nie super w chodzeniu, chociaż pewnie mimowolnie się usztywniałam, ale rozumiesz o co mi chodzi. Inaczej się człowiek czuje, kiedy jest przeziębiony albo ma grypę. Wtedy powinno się poleżeć w łóżku. A tutaj po prostu trudniej mi się było zebrać do takich rzeczy kreatywnych.

To jest dla mnie super czas, taki trochę hak na takie dupotaski. Ja to zrobiłam w ten sposób – nie będzie dla Ciebie zaskoczeniem, jeśli Ci powiem, że jest potrzebna cała lista na jednym widoku najlepiej – w tym przypadku to jest szczególnie ważne.

Ja zeskanowałam tą listę i wybierałam sobie rzeczy do zrobienia trochę na zasadzie: biorę co mi się to podoba, do czego mi serce trochę bardziej zabiło, co pomyślałam, że będzie mi łatwo zrobić albo o: fajnie by było to teraz zrobić.

Z angielskiego bym powiedziała: taki feeling do zrobienia tej rzeczy. Zabawnie się o tym opowiada, biorąc pod uwagę, że tam było sklejanie szczotki i inne tego typu rzeczy. Ale kto powiedział, że odhaczanie z listy dupotasków musi być śmiertelnie poważną rzeczą i w naszej głowie musimy to traktować jakby było czymś, co trzeba odrysowywać od linijki i najlepiej robić w garniturze? Może niekoniecznie. Można sobie czasami trochę pośmieszkować i pobawić się mózgiem. To właśnie ja tym mózgiem się trochę pobawiłam. Zaskoczyła mnie skala ściągnięcia tych rzeczy z głowy. [śmiech]

Myślę, że sukces tego podejścia wynika trochę z tego, że ja z jednej strony zaakceptowałam, że ten jeden tydzień czy dwa tygodnie – nie wiedziałam, kiedy już przestanie mnie sensorycznie denerwować ten obszar poddany zabiegowi – ja świadomie decyduję, że okej, dobra, nie będę się zmuszała do rzeczy okołopodcastowych, związanych z tworzeniem treści itd., bo widzę, że nie.

Pierwszy etap – akceptacja

Pierwszym etapem było to: dobra, akceptuję to. Gdybym nie miała takiej sytuacji pozabiegowej, tylko chciałabym zastosować to podejście, to musiałabym zaakceptować, że: dobra, ja sobie robię od dodatkowych moich aktywności świadomie przerwę na 2 tygodnie, bo chcę sobie trochę odgruzować życie. Chcę zająć się tą listą, mieć odhaczone tyle ile się da w te 2 tygodnie i to jest mój projekcik na najbliższe 2 tygodnie.

Element akceptacji tutaj jest dosyć istotny, bo szczególnie jeśli się ma tendencję do rozwojowych rzeczy, że to wszystko musi być super dużym celem – zarobkowym, rozwojowym albo jakimkolwiek, to może pojawiać się poczucie winy i może to sabotować naszą chęć do zrobienia tego. Oczywiście zakładając, że my się chcemy z tych dupotasków odgruzować, bo nie ma takiego obowiązku. Można by takie rzeczy robić po kolei z listy, ale to nie dla mnie.

Dla mojego mózgu zauważyłam, że nie jest po prostu efektywne. Ja potrafię robić rzeczy po kolei, wtedy kiedy widzę w tym naprawdę sens i wtedy kiedy mój mózg wie, że kolejność ma sens. Ale tutaj kolejność nie była istotna, więc mogłam sobie zrobić po swojemu.

Jeśli Ty masz ochotę zrobić w ten sposób, to zachęcam Ciebie do sprawdzenia na sobie, zaaksperymentowania z wybieraniem rzeczy z listy do zrobienia na kiedyś albo na wieczne nigdy na takiej zasadzie: co ci się podoba bardziej? Być może to będą rzeczy, które są łatwiejsze. A być może to będą rzeczy, na które przyszedł czas po prostu. W sumie nie zanotowałam sobie, ile ja tych rzeczy zrobiłam, ale myślę, że to mogłoby być spokojnie z dwadzieścia. Oczywiście nadal mam tam kilkadziesiąt rzeczy.

Trzeba przyznać, że poziom satysfakcji tutaj też jest całkiem sporo i nie mam poczucia, że ten czas po zabiegu był zmarnowany – używam tego słowa celowo – na taplanie się w takim sosie niezadowolenia ze stanu obecnego. A jednocześnie nie było tak, że robienie tych rzeczy było bardzo, bardzo męczące, bo zwolniło mi się trochę zasobów, ponieważ podjęłam decyzję o tym, że nie zajmuję się tymi biznesowymi rzeczami, około podcastowymi, wokół kursów itd. Taka specyficzna kombinacja.

Przypominam, że na monikatorkowska.com/ebook możesz odebrać sobie taki e-book, instrukcję, która poprowadzi cię przez proces wyciągania różnych zaległych spraw z głowy i tego, co też później z nimi zrobić, jak je sobie pokategoryzować itd. Warto sobie tam zajrzeć. Dziękuję Ci za wspólnie spędzony dzisiaj czas i słyszymy się za 2 tygodnie!


Podobał Ci się odcinek?

SPRAWDŹ NEWSLETTER
Darmowe listy o produktywności bez spiny i organizacji życia w praktyce. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Zdjęcie: Aaron Burden


Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej