W pułapce produktywności: czy karzesz się za dobrą robotę? [#071]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 14 min

Jak to jest możliwe i dlaczego warto za produktywność się nagradzać.

Posłuchaj odcinka i zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Wymienione w tym odcinku

Problemy z koncentracją?

Zapisz się na mailing
Darmowe lekcje o skupieniu. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

W tym odcinku

   

Do tego tematu odcinka zainspirowały mnie dwie osoby – Dominik Juszczyk i Andrzej Tucholski. Jeśli chodzi o Dominika, to zainspirował mnie jeden z jego ostatnich – w momencie kiedy nagrywam ten podcast – newsletterów o karaniu za bycie osobą produktywną w pracy.

Dominik pisał o tym, że zauważył pewien schemat – zarówno ze swoich doświadczeń w pracy z firmami, jak i z doświadczenia patrząc na organizacje od środka – Dominik miał doświadczenie pozytywne, ale bywa często tak, że kiedy się pracuje i pracuje się wydajnie, to za tę wydajność nie do końca jest nagroda, tylko wręcz jest pewnego rodzaju kara, na przykład w postaci dołożenia komuś więcej zadań, dołożenia komuś więcej obowiązków, w postaci atmosfery i takiej świadomości, że ktoś wie, że ty dowozisz szybciej, więc będzie ci dawał jeszcze więcej rzeczy. Cóż, tej pracy będzie coraz więcej.

Nie jest to odcinek, w którym chcę wchodzić głębiej w temat wynagradzania za czas pracy versus wynagrodzenie za wyniki, efekty. Podaję tylko kontekst, co mnie zainspirowało w ogóle do tego, żeby ten temat dzisiejszy poruszyć.

Niezaspokojona potrzeba – bezczynność

Druga rzecz to jest temat, który Andrzej Tucholski ostatnio często porusza przy okazji premiery swojego nowego e-booka. Chodzi o potrzebę, która jest bardzo często w nas niezaspokojona, czyli o bezczynność. To, co zaczęło mnie bardzo zastanawiać i troszeczkę nurtować to jest to, jak my podchodzimy do wydajności, efektywności, produktywności, jakkolwiek będziemy chcieli to nazywać, własnej osobistej. Czyli my sami w relacji na ten element powiedzmy życia.

Widzę tutaj kilka schematów, które są potencjalnie mniej korzystne w perspektywie dłuższej, ale to zostawiam Tobie do własnej oceny. Podzielę się tym, co ja widzę. Pierwszy schemat to jest taki, że okej, robię dobrze coś danego dnia czy w danym tygodniu, idzie mi całkiem sprawnie, to jeszcze coś dorzucę do roboty w tym tygodniu, bo przecież mam przestrzeń, wyrobiłam się, super ekstra. Pierwszy schemat.

Inny schemat to jest taki, że nawrzucam bardzo dużo sobie na tę listę w skali tygodnia, dnia i zrobię tyle ile się da. Bez żadnego ograniczenia z góry. Zwróć uwagę, że w każdym z tych dwóch schematów – pewnie to oczywiście nie są wszystkie – nie ma żadnej nagrody za to, że nam dobrze poszło. Jako dobrze poszło rozumiem, że „zrobiliśmy dużo”, że zrobiliśmy więcej niż zakładaliśmy albo że zrobiliśmy jak najwięcej w danym tygodniu.

Jest mi bardzo trudno przyjąć tutaj zupełnie neutralny ton, więc wiem, że mówię to nieco pejoratywnie. Wynika to z tego, że to są mi też osobiście znane schematy i bardzo bym chciała w przeszłości w nie nie wpadać, bo bym nie musiała ponosić negatywnych konsekwencji wpadania w takie schematy.

Można by pomyśleć, że o jeny, ale to po co trzeba się zaraz nagradzać… Filozoficznie można by stwierdzić, że to lepsze życie powinno być nagrodą. To to, że mamy coś zrobione, odhaczone z listy, ściągnięte z głowy powinno być nagrodą. I pewnie tak, i pewnie to też byłoby spoko podejście, jeśli się sprawdza w perspektywie długofalowej.

Rozwiązania na tu i teraz działają tu i teraz. Pytanie – jakich rozwiązań potrzebujemy? Czy chcemy czegoś na krótko, czy chcemy pracować bardziej nad systemem? Nad czymś, co będzie w stanie działać długofalowo, co będzie w stanie towarzyszyć nam przez może nie całe życie, bo systemy związane z organizacją czy z zarządzaniem sobą w czasie to są rzeczy, które ewoluują.

One co do zasady raczej nie pozostają stałe – głównie dlatego, że życie się zmienia, warunki się zmieniają. Mam tutaj na myśli zarówno typowo osobiste sytuacje typu powiększenie się rodziny, jak i takie warunki zewnętrzne, czyli że rynek się zmienia, że coś na świecie się dzieje. Idealnym tego przykładem jest ostatnie kilka lat, gdzie pandemia spowodowała bardzo duże zmiany na rynku i bardzo duże zmiany w sposobie tego, jak wiele osób pracuje. Sama jestem tego przykładem. To też ma znaczenie – system nigdy nie będzie czymś, co ma sztywne ramy. A przynajmniej nie powinien mieć, bo jeśli będzie miał, to za jakiś czas on się posypie, on przestanie spełniać swoją funkcję.

Jeśli jesteśmy w stanie w ten sposób działać, że samo to, że jesteśmy lepiej zorganizowani, dowozimy swoje rzeczy daje nam satysfakcję i to jest wystarczające to okej. Problem w tym, że często takie podejście, czyli że robię sprawnie-będę robić więcej albo wezmę na siebie bardzo dużo i zrobię max tyle ile się da przypomina trochę takie stanie nad sobą z batem albo trzymanie marchewki przed nosem zamiast spokojnego siądnięcia sobie z tą marchewką i zjedzenia jej z przyjemnością.

Widzisz różnicę między trzymaniem ciągle marchewki przed swoim nosem i przesuwaniem się do przodu a spokojną chwilą dla siebie, żeby sobie ją zjeść i się nią delektować. Odnoszę wrażenie, że w tym całym temacie robienia rzeczy gdzieś został pominięty albo bardzo rzadko jest poruszany temat nagradzania się, ale nagradzania się rozumianego jako taki górny sufit robienia czegoś. Górny sufit liczby zadań na liście, górny sufit projektów, które rozpoczynam.

Albo jeśli skończyłam pracę nad czymś miesiąc wcześniej – pewnie rzadko się to zdarza, biorąc pod uwagę złudzenie planowania, o którym opowiadałam w którymś z pierwszych odcinków podcastu – to pytanie, co zrobimy z tą przestrzenią, z tą resztą czasu. Czy zaraz się przełączymy na nowy wątek, czy tą nagrodą w pewnym sensie będzie to, że wyrobiłam się wcześniej, to teraz mogę porobić nic albo cokolwiek?

Bezczynność potrafi być wyzwaniem

Choć doskonale zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób bezczynność, jakkolwiek rozumiana, potrafi być absolutnym wyzwaniem. Mówiłam o tym też w jednym z odcinków podcastu, bo sama się z tym potrafiłam i potrafię nadal bardzo borykać.

Tylko Andrzej Tucholski bardzo słusznie zauważa w swoich materiałach, że robienie czegoś, co jest zaplanowane, z góry ustalone, czegoś co jest obowiązkiem albo co się staje obowiązkiem, bo da się też odpoczynek potraktować jako obowiązek albo hobby potraktować jako obowiązek – to jest coś, co zawsze będzie wymagało energii. Czyli człowiek musi najpierw mieć się na tyle dobrze, żeby w ogóle być w stanie coś zrobić.

Żeby poczytać fajną książkę, to muszę mieć jakieś minimum energii, żeby w ogóle być w stanie się na tej książce skupić. Żeby pójść na ściankę wspinaczkową, chociaż jest to forma rozrywki, być może hobby, miłego spędzenia czasu sam na sam albo z kimś, to potrzebuję pewnego poziomu energii.

Kiedy ciągle sobie dokładamy na tę taczkę, to ta taczka może być w pewnym momencie przeładowana i my nie będziemy mieć siły do tego, żeby w ogóle być w stanie ją podnieść i ją dalej pchać. Tutaj wchodzi wspomniana przez Andrzeja – cała na biało – bezczynność. Czyli danie sobie takiego prawa, żeby robić cokolwiek, co nam się zachce, bez takiego wymuszenia, bez robienia czegoś.

To nie jest coś, co się pojawia jako kolejny punkt na liście rzeczy do zrobienia i do odhaczenia w ciągu dnia. O to chodzi w bezczynności. Mam poczucie, że w takim silnym nastawieniu na wydajność, na robienie rzeczy, które są stereotypowo rozumiane jako produktywne nie ma na to przestrzeni. Sam siebie człowiek w pewnym sensie tym brakiem beztroski, brakiem jakkolwiek swobodnego czasu karze za wydajność albo nie daje sobie żadnej nagrody za to.

Prawda jest taka i kiedy sobie pierwszy raz w życiu to uświadomiłam – oj, dużo to lat temu było, bo jeszcze studiowałam wtedy i byłam bardzo przeciążona wieloma rzeczami, przede wszystkimi wymysłami swojej głowy i nieumiejętnością odpuszczania, o czym będzie w kolejnym odcinku – ja sobie tak dużo na tę taczkę nawrzucałam i w pewnym momencie analizując cały ten temat, doszłam do wniosku, że ta lista się nigdy nie kończy. Ona w życiu nie ma możliwości, żeby się skończyła, bo zawsze będzie coś do zrobienia.

Nawet już nie mówię o tym, że człowiek chce od życia czegoś więcej, że ma jakieś pragnienia, dodatkowe ambicje, chce się czegoś nauczyć, gdzieś pojechać, coś zobaczyć – ja mówię o takim podstawowym funkcjonowaniu. Takim, że jakoś się zarabia pieniądze, że coś trzeba zjeść, że może dobrze byłoby nie zarosnąć w domu brudem itd. Nawet lista tych rzeczy nigdy się nie skończy i warto mieć tego świadomość, że my jesteśmy w stanie wrzucać sobie ciągle coś nowego.

Jeśli Ty się nie zatrzymasz, nikt za Ciebie tego nie zrobi

Jeśli człowiek się sam nie zatrzyma, to prawdopodobnie nikt tego za nas nie zrobi. Zrobić to może za nas nasz organizm, kiedy po prostu przestanie wyrabiać, kiedy zdrowie zacznie siadać, kiedy doprowadzimy się do takiego skraju, że ze zmęczenia nie będziemy w stanie wstać z łóżka, gdzie będą ciągle nawracające migreny lub inne objawy psychosomatyczne w wyniku stanów, w których człowiek się znajduje.

To wtedy tak, to wtedy prawdopodobnie już nie będzie wyjścia i trzeba będzie się zatrzymać. Tylko to będzie zatrzymanie wynikające w pewnym sensie z musu albo z niemożności tego, żeby iść dalej. Nie do końca w tym przypadku o to chodziło, bo to nie jest nasz świadomy wybór, nie jest jakieś intencjonalne działanie – tutaj puszczam oko do Dominika Juszczyka – tylko coś wymuszonego z zewnątrz.

Nie mam poczucia – nie wiem jak Ty – że to jest użyteczne podejście ogólnie w życiu. Rzadko się chyba o tym mówi, ale mamy coś takiego, co zostało opisane przez Marcusa Reichla z Washington University School of Medicine w Saint Louis i grupę badawczą pod jego kierownictwem, co jest nazywane siecią stanu spoczynkowego. To są obszary kory przedczołowej, przedklinek, tylny zakręt obręczy i pewne części płata ciemieniowego i skroniowego, które uaktywniają się wtedy kiedy my jesteśmy bezczynni.

Jakkolwiek to brzmi – one wtedy wykazują największą aktywność. Ten obszar w mózgu ma bardzo różne zadania, a jednym z nich jest to, że uczestniczy bardzo silnie w kreatywnym myśleniu. Jeśli doświadczamy takiego wydrenowania mentalnego – szczególnie jeśli coś tworzysz, jeśli odpalają ci się jakieś procesy kreatywne.

Być może masz taką pracę albo robisz coś po godzinach, co jest kreatywne. Nagrywasz sobie podcast albo tworzysz jakieś teksty, cokolwiek to może być. Jeśli masz poczucie, że nic nie jesteś w stanie kreatywnego z tego mózgu wycisnąć, to być może właśnie dlatego – bo brakuje bezczynności, beztroski. Takiego momentu, w którym nie musi człowiek nic robić, żeby te procesy kreatywne w ogóle mogły się uaktywnić, żeby obszary w mózgu, które za to odpowiadają miały przestrzeń do działania.

Sam Dominik Juszczyk w swoim newsletterze powołuje się na bardzo ciekawe doświadczenia z przełożonymi, którzy/które nie karali go za produktywność. Tylko kiedy było tak, że kiedy skończył swoje zadanie sprawniej, to ten pozostały czas stawał się dla niego takim obszarem nie do nowych zadań, tylko tworzyła się przestrzeń do wyciągania wniosków, do eksperymentowania, do dalszego rozwoju.

Sam pisze o tym, że jest to bardzo unikalne doświadczenie. To był taki czas, w którym był w swojej pracy najskuteczniejszy, chociaż tak naprawdę więcej na tę taczkę mu nikt nie ładował, ani sam dodatkowo nie brał więcej na tę taczkę. Pisze też o tym, że jego praca wtedy była bardzo pozytywnie oceniana.

Czy nie byłoby sensownie przetestować w swoim życiu takie podejście – jeśli masz oczywiście na nie przestrzeń, masz okazję i czujesz, że to jest coś, co może się u Ciebie sprawdzić? Jak bardzo często powtarzam – sytuacje w naszym życiu są różne zawodowe, prywatne itd.

A jeśli widzisz, że dokładasz sobie ciągle na taczkę więcej rzeczy… Ta taczka pojawia się chyba tutaj zbyt często. Częściej niż bym chciała. Ale tak mi bardzo obrazowo dobrze pasuje do tego tematu, bo mam wrażenie, że będąc w takich schematach intensywnego robienia ciągle czegoś, dodawania sobie więcej zadań na listę, to nasze życie trochę przypomina takie mozolne pchanie taczki. Nie jakieś przyjemne funkcjonowanie, gdzie są czasem jakieś wyzwania, może jakaś ekscytacja, satysfakcja z tego, co się robi, tylko taka mozolność w tym wszystkim jest.

Czy nie warto siebie nagradzać za wydajność?

Pytanie, z którym ja Ciebie zostawiam i sama je sobie zadaję wewnętrznie jest takie – czy nie warto nagradzać się za to, że działamy wydajnie? Za to, że dowozimy te rzeczy, które chcemy? Czy nie warto ustalić sobie pewnego górnego sufitu tych rzeczy, które robimy?

Jest takie podejście w biznesie, że żeby firma nie rozwijała się za szybko – nie będę wchodziła głębiej w ten temat, ale to ma sens, żeby ona się nie rozwijała zbyt szybko – to ma sens robienie ograniczeń finansowych, czyli jakiś określony zarobek w ciągu roku i tyle. Potem już można zwolnić, robić coś dalej, jeśli się chce albo nie.

O stawianiu sobie takich limitów finansowych w swojej firmie mówiła między innymi Natalia Dołżycka i uważam, że to jest absolutnie fantastyczna koncepcja i fantastyczny pomysł, żeby iść w tym kierunku. Co by było, gdybyśmy to do swojego życia przenieśli/przeniosły?

Na koniec podzielę się taką refleksją, co wydaje mi się, że jest przyczyną takiego podejścia. To też mnie dosyć mocno zastanowiło po tym, jak Dominik Juszczyk napisał ten, jakże fantastyczny newsletter i jak Andrzej Tucholski zaczął więcej mówić o beztrosce – mam poczucie, że niestawianie sobie ograniczeń w tym zakresie może wynikać z tego, że nie do końca odpowiadamy sobie na pytanie: po co my coś robimy? Albo nietrzymanie tej odpowiedzi jakoś blisko siebie.

Jeśli człowiek choruje na pracoholizm, to prawdopodobnie powie, że praca jest jego całym życiem i pracuje po to, żeby pracować. Oczywiście upraszam trochę i trywializuję ten temat, więc proszę nie łapać mnie za słówka. Zwykle za tym, że coś robimy jest coś więcej – jakieś większe nasze pragnienie, dążenia, cele, jakaś wizja życia. Być może czasem nawet przez nas samych nieodkryta. To może to jest dobry moment, żeby się nad nią pochylić i żeby się zastanowić.

Mam wrażenie, że wtedy może być dużo łatwiej nagradzać siebie za tą skuteczność, nie dokładać sobie dodatkowych rzeczy do listy tak bezwiednie, bez przemyślenia i być może będzie łatwiej zrobić sobie więcej przestrzeni na robienie nic albo robienie czegokolwiek, na życie bez planu, na więcej swobody.

Pytanie, z którym zostawiam Cię na koniec jest takie – jak jest u Ciebie? Czy chcesz, żeby tak było? A jeśli nie, to jak mogłoby być inaczej? Co możesz z tym zrobić? Bardzo serdecznie dziękuję Ci za wspólnie spędzony czas! Słyszymy się za 2 tygodnie!


Podobał Ci się odcinek?

SPRAWDŹ NEWSLETTER
Darmowe listy o produktywności bez spiny i organizacji życia w praktyce. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Zdjęcie: Kinga Howard


Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej