Ekran telefonu z widocznymi ikonami Facebooka, Instagrama, Twittera

Nie korzystałam z social mediów przez miesiąc i…? [#058]

przez Monika Torkowska
Czas czytania: 16 min

Zero Instagrama, zero Facebooka, zero Twittera, LinkedIna i wszelkich social mediów. Zero YouTube’a dla rozrywki. Miesiąc bez social mediów. Jak było, jakie wnioski wyciągnęłam z 30 dni odcięcia się od jakże popularnych platform? O tym w dzisiejszym odcinku. 

Posłuchaj odcinka i zapisz się: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | RSS | wszystkie platformy

Odbierz materiały dodatkowe

Miesiąc bez social mediów
Darmowy arkusz z emocjonalnym cyklem zmiany, który będzie Ci towarzyszył w eksperymencie.

Wymienione w tym odcinku

Emocjonalny cykl zmiany wykres

Warto sprawdzić

Podkast do czytania

Jak być może wiesz albo właśnie się dowiadujesz – sierpień był miesiącem, w którym przeprowadzałam eksperyment niebycia w social mediach. Ale tak całkiem zupełnie. Ani nie tworzyłam, ani nie konsumowałam tych treści. Więcej o tym, co wymyśliłam w eksperymencie opowiadałam oczywiście w specjalnym odcinku, w którym również Ciebie zapraszałam do takiego eksperymentu. Jeśli masz ochotę zerknąć po szczegóły, być może zainspirować się i zrobić teraz sobie taki eksperyment to bardzo serdecznie zapraszam. Link znajdziesz powyżej.

Również w opisie znajdziesz link, pod którym możesz odebrać specjalne materiały dodatkowe, które przygotowałam właśnie na potrzeby tego eksperymentu. W związku z tym, że eksperyment się skończył, a ja wysyłałam w newsletterze moje przemyślenia na bieżąco, to wraz z tymi materiałami otrzymasz archiwalne odcinki moich listów newsletterów właśnie w tym temacie. Nie ominie Cię to! To tak może wychodząc przeciwko zjawisku FOMO, które przy konsumowaniu treści w sieci może się pojawić.

W tym odcinku

Nie było aż tak ciężko

Pierwsza rzecz, która mi przychodzi do głowy ponad tymi punktami, które sobie wynotowywałam w trakcie miesiąca to jest to, że nie było tak ciężko jak myślałam, że będzie. Myślałam, że szczególnie w tych początkowych dniach chęć wejścia gdzieś i przescrollowania sobie feeda będzie tak silna, że będzie mi trudno się na co dzień skupić, że będzie mi się trudno pracowało. Nie mówiąc już o tworzeniu materiałów edukacyjnych dla Was. Tymczasem przyznaję szczerze, że tak nie było.

Tutaj przechodzę do kolejnego wniosku – na pewnym poziomie tak naprawdę jest łatwiej podjąć pewną decyzję, czyli że po prostu nie przeglądam niż podejmować tę decyzję każdego dnia albo nawet kilka razy dziennie. Oczywiście można sobie taką decyzję załatwić blokadami, które są nieściągalne. Oczywiście, że tak. Natomiast albo pamiętasz kiedy te blokady masz, albo ustalasz jakieś specyficzne godziny, albo jakieś specyficzne dni, żeby to podejmowanie decyzji nie było tak częste.

Plusem takiego eksperymentu jest to, że podjęłam decyzję raz – okej, nie przeglądam cały miesiąc i postrzegam to jako łatwiejsze w stosunku do tego, co było wcześniej. W tym czasie przeczytałam naprawdę dużo książek. Dużo więcej niż w normalnym trybie, kiedy w tych social mediach bywałam. W znacznej mierze dlatego, że no właśnie w nich nie byłam, nie scrollowałam, więc ten wolny czas czy czas, który normalnie bym spędziła w sieci wykorzystałam na czytanie książek.

Co jest dla mnie taką ważną i fajną rzeczą jest to, że zaczęłam sięgać po książki z obszarów, które nie są moim codziennym wyborem. Być może wiesz, że to, o czym tworzę w sieci to ja bardzo lubię na ten temat czytać, słuchać i oglądać różne filmy. To jest coś takiego, co mnie niemalże nie męczy chciałabym powiedzieć. Oczywiście w jakimś sensie męczy. Konsumowanie treści w tej tematyce jest dla mnie pewnego rodzaju rozrywką.

Doskonale rozumieją to osoby zajarane swoimi tematami. Pamiętam, że miałyśmy notabene na Instagramie z Oliwią Zaborowską, którą gościłam tutaj w podcaście i rozmawiałyśmy o syndromie oszusta i o stresie. Oliwia dzieliła się bardzo wieloma fajnymi rzeczami w tym odcinku. Mam nadzieję, że teraz nie zdradzam jakichś poufnych tajemnic, ale nie sadzę – nie jestem sama, są ludzie, którzy mają podobnie jak ja, że rzeczy ze swojej kategorii zawodowej traktują jako rozrywkę.

Czytanie też może być kompulsywne

Przy okazji eksperymentu związanego z social mediami poczyniłam sobie większe zakupy książkowe i sięgnęłam też po obszary, które nie są moim codziennym wyborem. To było fajne. To, co było niefajne – to, że odkryłam, że czytanie też może być kompulsywne.

Co ja przez to rozumiem? Ano to, że można się w tym zatopić, odrzucać wszystkie aktywności dnia codziennego, które nie są niezbędne, czyli chodziłam do pracy, jadłam posiłki i inne swoje rzeczy załatwiałam, ale poza tym to istniała tylko książka. Czułam taką bardzo silną potrzebę, żeby czytać, żeby dojść do końca jakiejś historii. Akurat to była beletrystyka.

Złapałam się na tym przez kilka dni, bo chyba kilka dni mi zeszło na tej książce – dzieliłam się tym w newsletterze i pomyślałam sobie, że kurczę, to nie jest taki schemat, w jaki ja chciałam wpadać. Przecież potrafiłam wcześniej przed tym eksperymentem kompulsywnie korzystać z social mediów. Sęk w tym, że tam nie było żadnego końca historii.

Tzw. infiniti scroll, czyli to, że ładują Ci się kolejne archiwalne posty na przykład na Instagramie to jest taki mechanizm, który genialnie wręcz wciąga i jest bardzo trudno przestać. Spodobała mi się ta obserwacja i przypomniałam sobie, że ja jako dziecko też potrafiłam w takie coś wpadać. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tak mogło się wówczas dziać.

W przypadku seriali odkryłam to już jakiś czas temu, dlatego co do zasady nie oglądam seriali. Wpadam w taką kompulsję, że tak jak normalnie bardzo dbam o sen, jego jakość i teraz pracuję nad wcześniejszym wstawaniem, żeby odrobinę przesunąć ten cykl kiedy się kładę spać i kiedy wstaję to w przypadku seriali dla mojego mózgu to przestaje istnieć. Idąc tym tropem łatwych decyzji co do zasady ich nie oglądam.

Mózg szuka innych rozrywek

Zauważyłam też, że mózg szuka innych rozrywek. Ja w moich założeniach nie przyjmowałam, że będę wycinała portale informacyjne, Kozaczki i inne Pomponiki, bo ja z nich na co dzień po prostu nie korzystam. Tymczasem okazało się, że bywały takie momenty, gdzie smutny mózg z braku czegoś, co pozwoli mu się odmóżdżyć zaczął się interesować Pomponikami i innymi stronami, które są kompletnie z czapy dla mnie.

Mnie to tak na poziomie świadomym nie interesuje, natomiast ta wizja ulgi dla mojego umysłu, jakiegoś oderwania się. Teraz już po końcu eksperymentu powiem, że to też forma próby znalezienia sobie sposobu na odpoczynek. Bardzo nieskuteczna naprawdę. Nic to nie daje, nic to nie wnosi. Albo forma rozrywki. Ja normalnie z takich rzeczy nie korzystam, a tutaj się ta chęć pojawiła. Stopniowo oczywiście zaczęłam sobie to blokować.

Nie do końca jeszcze jestem na takim etapie, że potrafię znaleźć coś, co będzie adekwatnym zamiennikiem, czyli czymś, co mnie usatysfakcjonuje na poziomie świadomym i czymś, co spełni jakąś potrzebę, która jest w tle – tego jeszcze nie wiem. Jak to odkryję to na pewno się z Wami podzielę. Natomiast obserwacja mega ciekawa. Szczerze mówiąc nie powinno mnie to zaskakiwać, bo to jest całkiem naturalne. Zwłaszcza że nie miałam do końca czegoś, co dokładnie taką potrzebę spełnia, więc pustka próbowała się wypełnić czymkolwiek.

Emocjonalny cykl zmiany

Powiedziałam na początku, że było łatwiej niż sądziłam. Być może w obliczu tego, co powiedziałam przed chwilą nie brzmi to jak prawda, ale tak faktycznie było. Tak postrzegam to nadal po całym miesiącu eksperymentu. W tych materiałach dodatkowych, o których wspominałam na początku odcinka ja omawiam taki wykres, który przedstawia emocjonalny cykl zmiany.

Skracając opowieść – chodzi o to, że w pewnym momencie dochodzimy do takiej doliny przez autorów nazywanej doliną rozpaczy, z którego to miejsca są dwa wyjścia – albo się cofniemy, czyli stwierdzimy, że bez sensu i prędzej czy później zaczniemy od nowa, albo z tej doliny rozpaczy się wespniemy dalej, poradzimy sobie z pewnymi trudnościami i – nazwijmy to tak kolokwialnie i oględnie – odniesiemy sukces, czyli jakąś zmianę wprowadzimy bardziej na stałe. Albo jest większe prawdopodobieństwo, że ta zmiana faktycznie na stałe będzie mogła u nas zagościć.

Mam poczucie po tym miesiącu – być może to jest za krótko, nie wiem, to się jeszcze okaże – w tym wykresie zauważycie, że na początku jest nieświadomy optymizm, później mamy świadomy pesymizm. Następnie wspomniana dolina rozpaczy, później już świadomy optymizm i to spełnienie. Zauważyłam, że ta pierwsza faza emocjonalnego cyklu zmiany, czyli nieświadomy optymizm u mnie nie była zbyt intensywna.

To znaczy ja nie miałam takiego podejścia, że łałałiła, tu będzie nie wiadomo co po tym eksperymencie. To było takie stonowane w mojej głowie. Kładę to trochę na karb tego, że trochę tych zmian w życiu po prostu zrobiłam. Planowanie, organizacja i realizowanie swoich projektów po godzinach są bardzo dobrym treningiem takich zmian. Ja wcześniej już miałam taki emocjonalny cykl zmian w innych obszarach.

Mając świadomość tego, że to tak wygląda, że trudności były większe w momencie kiedy się je przeżywało w stosunku do tego, jak się je postrzega jak mija jakiś czas od tego przeżywania. Ale mając tę świadomość w głowie, że w tych zmianach są wzloty i upadki. Chociaż może to jest nawet przesadzone określenie, ale że jest to sinusoidalne, zwykle ten proces zmiany nie przebiega prosto, idealnie do celu, tylko jakieś pagórki się pojawiają. Normalna rzecz, życie.

Mam poczucie, że przy każdej takiej kolejnej zmianie, przy kolejnym przedsięwzięciu człowiek jest na to bardziej przygotowany. Po pierwsze – na to, że mogą wystąpić takie rzeczy. Po drugie – na to, że kiedy one wystąpią to już po części wiem jak sobie z tym radzić. To jest pewnie jakaś cecha, umiejętność związana z odpornością psychiczną. Jestem bardzo ciekawa, jak to było u Ciebie, jeśli taki eksperyment przeprowadzałaś/przeprowadzałeś. Możesz dać znać na maila albo w social mediach, jak się już w nich pojawię. Nie wiem kiedy się pojawię.

Zrobiłam dwie analizy

Zrobiłam sobie dwie analizy. One wyszły totalnie spontanicznie. Kiedy się pojawia trochę przestrzeni w głowie, trochę bezczynności, o której wiesz z poprzedniego odcinka to by się chciało jednak zapełnić czymś tę pustkę. Pomyślałam, że wypiszę sobie jakie kanały na YouTube i profile na Instagramie ja w tym momencie pamiętam i za nimi tęsknię. Nie oszukiwałam. Nie wchodziłam na YouTube’a, nie wchodziłam na Instagrama.

Zresztą Instagrama miałam zupełnie zablokowanego, więc i tak by mnie wyrzucało co parę razy. Zresztą zdarzyło mi się po drodze w trakcie tego miesiąca, że kompulsywnie próbowałam wejść i mnie po prostu wyrzuciłam. Co jest dobrą i pożądaną funkcją – tego oczekiwałam od tej aplikacji. Używam aplikacji Freedom.

Wyszły mi bodajże po trzy profile, kanały. Teraz się zastanawiam, czy w jednym nie było czasami cztery? Wydaje mi się, że po trzy. Kurczę, umówmy się, trzy sztuki. O trzech sztukach pamiętałam. To było gdzieś w połowie eksperymentu, czyli po 2 tygodniach niebycia w ogóle w socialach. To były po trzy konta za którymi tęskniłam. Oczywiście pamiętałam też inne, do których co jakiś czas zaglądam. Ale nie miałam z nimi tak, że chciałam być zupełnie na bieżąco.

Miałam raczej taką myśl, że jak wejdę sobie raz na tydzień – oczywiście relacji to nie dotyczy, bo one znikają po 24 godzinach… Ach, te social media. [śmiech] Każde możliwe zjawisko psychologiczne tam jest wykorzystane po to, żeby chętniej w nich siedzieć. Mam takie też profile, do których chciałabym sobie zaglądać raz na tydzień co nowego, jaki nowy post. Ale mało tych kont wyszło. Naprawdę mało.

Przy okazji zrobiłam sobie analizę, bo Instagram to jest dla mnie takie social medium, z którym mam relację trochę love-hate. Z jednej strony bardzo lubię ten format. A z drugiej strony to, w jaki sposób działa to social medium nie do końca mi odpowiada. A na to się jeszcze nakłada taki filtr w postaci tego, że jeśli człowiek sobie wytrenuje odpowiednio algorytm to potrafi mieć naprawdę fajne treści.

Zrobiłam sobie taką analizę, czy warto być na Instagramie. Podsumowując – było więcej przeciw. Nie skomentuję tego w żaden sposób. Nie mam też na ten moment żadnego – jakbyśmy powiedzieli z angielskiego – action item. Było to coś, co zrobiłam i zostawiłam sobie do przemyśleń.

Inną rzeczą jest to, że nie stało się nagle tak, że zaczęłam opływać w czas. Tak naprawdę wiedziałam to już wcześniej, że tak będzie. Sprawdziłam to sobie takim specjalnym arkuszem, do którego może zostawię Wam linka – to jest arkusz bezpłatny excelowy, który ja przygotowałam po to, żeby można było sobie zobaczyć jak wygląda rozkład Twoich aktywności tak czasowo, w skali tygodnia i ile Ci czasu wolnego zostaje.

Ja taką analizę wykonuję sobie raz na miesiąc mniej więcej. Mam w Todoiście cykliczne zadanie na to. Wiedziałam, że biorąc pod uwagę, że mam w tym czasie jeszcze kurs MBSR, że pracuję nadal nad Akademią Skupienia itd. – wiedziałam, że nie stanie się nagle tak, że odzyskam nie wiadomo ile w tygodniu, bo nie będę go przepierniczać na Instagramie. No nie. To się potwierdziło. Nie opływałam w czas. Chociaż pojawiały się momenty bezczynności czy takie momenty, gdzie człowiek był po prostu zmęczony. Ale tego zmęczenia nie przykrywał sobie scrollowaniem czy innymi rzeczami.

Więcej spokoju

Było zatem więcej spokoju. Mniej myślenia o tym, jakie pomysły kolejne na jakieś treści na Instagramie – akurat Instagram jest tym social medium, w którym ja tworzyłam więcej. Ja już tego doświadczałam w zeszłym roku [śmiech] albo 2 lata temu, kiedy robiłam sobie przerwę. Wtedy to była przerwa od tworzenia, a nie od konsumowania.

Ale już mózg się oduczył szukania takich wątków w codzienności, które mogą być punktem zaczepienia do jakiegoś tematu do relacji czy do posta. To jest miły stan, kiedy człowiek tak nie skanuje codzienności w poszukiwaniu inspiracji do relacji. Ja wiem, że wiele osób bardzo lubi moje relacje. Wiem nie dlatego, że sama sobie to wymyśliłam tylko dlatego, że mi pisały o tym i bardzo się cieszę. Wiem też, ile pracy za nimi stoi po mojej stronie. Coś za coś.

Nowe pomysły na newslettery

Pojawiały się za to pomysły na newslettery. Trochę mam wrażenie, że odkryłam w tym miesiącu na nowo newsletter. Chciałabym powiedzieć, że moja relacja z newsletterem na przełomie lat się zmieniła, ale to może będzie trochę zbyt przesadzone określenie. Mój stosunek do pisania newsletterów na przełomie lat się zmienił i też do ich czytania.

Jest to taka forma, którą zaczęłam dużo bardziej doceniać i dużo chętniej z niej korzystać. Ten eksperyment trochę przez to, że się zdeklarowałam, że będę dzieliła się takimi newsletterami w formie pamiętnika, czyli że z każdego dnia będę robiła jakieś zapiski i się tam dzieliła tym jak mi idzie to przyjęcie takiej formy trochę mi otworzyło głowę na pisanie do Was. To było bardzo przyjemne doświadczenie.

Jeszcze przyjemniejszym doświadczeniem była możliwość porozmawiania sobie potem z niektórymi osobami w odpowiedzi na moje listy i pojawiały się też inne skrawki pomysłów na kolejne, późniejsze listy. To było miłe, twórcze, ciekawe. To jest taki stan, który można porównać do gąbki. Jak jest sucha gąbka to trochę ciężko się nią myje, ale ciężko z niej wycisnąć wodę, bo jest sucha, nie ma czego wycisnąć. Mam wrażenie, że trochę tak może być z człowiekiem, który ciągle ma coś do robienia, pojawiają się ciągle jakieś wątki w głowie.

Albo poszukuję intencjonalnie tych wątków na przykład do tworzenia w social media – mam wrażenie, że człowiek staje się wtedy taką trochę suchą gąbką. Chce się później coś z siebie kreatywnie wycisnąć, ale to nie idzie, bo nie ma czego wycisnąć. Musi jakoś odpocząć, zregenerować, czyli ta gąbka musi nasiąknąć, żeby dało się z niej wyciskać, żeby dało się z niej korzystać. To właśnie zaobserwowałam w przypadku newsletterów.

Co dalej?

Teraz przychodzi moment na takie pytanie, które w mojej głowie się pojawia i być może pojawiło się już w Twojej głowie – co dalej? Co dalej po tym eksperymencie? Czy Torkowska wraca na social media? Czy już zainstalowałam Instagrama? Akurat nagrywam ten odcinek w ostatni dzień sierpnia 2023 roku, czyli jest to ostatni dzień eksperymentu.

Najbardziej szczera odpowiedź, którą mogę Tobie dać – tak po prostu z mojego serca – jest taka, że nie wiem. Dałam sobie prawo do tego, żeby nie wiedzieć, żeby nie podejmować decyzji co dalej, bo tak wypada, bo przecież nagrywam ten podcast z wnioskami z eksperymentu i może fajnie byłoby powiedzieć co Torkowska wymyśliła dalej. Dałam sobie do tego prawo.

Wiem, że 3 lata temu byłoby mi bardzo trudno, więc postrzegam to jako jakiś objaw tego, że się rozwinęłam jako człowiek. Mam poczucie, że nie mam potrzeby rezygnowania z YouTube. Kiedyś był dla mnie dużym wyzwalaczem do zatapiania się w nim. Opowiadałam o tym w dziesiątym odcinku podcastu jak pokonałam coś, co nazywałam uzależnieniem od YouTube, bo potrafiłam tam spędzać kilka godzin dziennie. Jeśli Cię to interesuje w jaki sposób to zrobiłam to oczywiście monikatorkowska.com/010.

Najbardziej problematyczną platformą jest dla mnie Instagram. To przede wszystkim w jego kontekście daję sobie prawo do tego, żeby postawić jakieś pytanie przed sobą co dalej, ale niekoniecznie udzielać na nie jeszcze teraz odpowiedzi. Nie trzeba wiedzieć wszystkiego od razu i na wszystko – również przed samą/samym sobą się deklarować.

Bardzo Ci dziękuję za wspólnie spędzony dzisiaj czas! Jestem ciekawa, jakie są Twoje wnioski? Jeśli masz jakieś to możesz się ze mną podzielić na kontakt(at)monikatorkowska.com. Bardzo chętnie czytam i również chętnie odpisuję! Nie zawsze od razu, ale odpisuję. [śmiech] Jeszcze raz dziękuję i słyszymy się za 2 tygodnie!


Podobał Ci się odcinek?

SPRAWDŹ NEWSLETTER
Darmowe listy o produktywności bez spiny i organizacji życia w praktyce. Bezpośrednio na Twoją skrzynkę e-mail.

Zdjęcie: Dole777


Przeczytaj też

Zostaw komentarz

Strona wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Ok, lubię ciasteczka Czytaj więcej